środa, 9 lutego 2011

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie




Niezwykłej klasy to film. Przywodzi mi na myśl okazałego pawia dumnie stojącego w podniesioną głową i chwalącego się swoim pięknym ogonem. Dystyngowany, pełen gracji i elegancji. Ma poczucie własnej wartości. Pod tym względem porównywalny go chyba jedynie do „Ojca Chrzestnego”.

Trudno nie docenić tego rytmu, wyważenia, nieśpiesznego tempa. Tych ciasnych, krojonych co do centymetra, zdjęć oraz wzniosłej i eleganckiej muzyki. No, i przede wszystkim, wspaniałego kunsztu reżyserskiego widocznego w każdej sekundzie trwania filmu.

Swoim dopracowaniem, warsztatowym perfekcjonizmem popartym pomysłowym stylem powoduje opad szczęki i pełen zachwyt. Olśniewa i onieśmiela.

Jednak nie wolno oglądać go na kolanach. W przeciwnym wypadku umknie nam fakt, iż to tylko bajka o dzielnych kowbojach, którzy prowadzą drętwe gadki z zaciśniętymi zębami, zastraszają się wzajemnie, uganiają za sobą na koniach i czasem strzelają. Nic bardziej sensownego i złożonego.

Wiem, że ładny, wciągający i fajny to film. Tylko ja jestem takim widzem, że gdy się gonią i strzelają, to zupełnie nie interesuje mnie, kto na końcu kogo złapie i zabije, choćby nie wiem jak barwnie zostało to przedstawione. Dla mnie ważne jest to, co z tego gonienia i strzelania wypływa oraz jakie są tego przyczyny.











Pewnego razu na Dzikim Zachodzie / C'era una volta il West
reż. Sergio Leone, 1968

Moja ocena: 7/10

20 komentarzy:

  1. Problem polega na tym, że Ty pewnych rzeczy nie widzisz, a nie, że ich nie ma. Tak moim wielce skromnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spłycasz ten film. Zastanowił bym się nad tym że są różne światy. Nie we wszystkich, wszystko rozgrywa się na zasadach znanych z twojego. To tak jak z twoimi problemami percepcji gdy natykasz się na przepaść kulturową.

    Warto też było by zainteresować się westernem jeśli masz ambicje oceniania punktowego TAKIEGO filmu. Rzucasz kamieniem bezpodstawnie... chyba że chcesz wywołać dyskusje(ale tych chyba aż za dużo było).

    ps. Ja tam wolę dobry zły i brzydki

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta recka pisana jest według mnie po to aby przyciągnąć uwagę, powoli idzie do tego czwartego akapitu, To chciałeś napisać, w moim odczuciu tak jak mówi pies, dla wzbudzenia zainteresowania. Bezpodstawnie, tak jakbym ja napisał, że przed Bachem nie należy klękać, to tylko muzyka organowa, pisana na zamówienie, bez treści, za pieniądze, mnóstwo dźwięków. Jarzysz? Pisanie ogólnikami to nie pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co miałem napisać? Że nie kręci mnie, jak się kowboje ścigają. Jak dobry ubrany na biało leje złego ubranego na czarno. Nie kręci mnie ten schemat ostatecznego pojedynku na końcu. Nie kręci mnie fakt, że gdzieś w środku jako iskra zapalna musi być kobieta.
    To są takie gotowe matryce westernowe, a ten film z nich korzysta. Przez to nie potrafi on niczym zaskoczyć. Choćby na chwilę wyłamać się ze schematu. Samo zakończenie także do bólu jałowe. No, bo co innego do licha mogło nim kierować, jak nie chęć zemsty.

    Zadałem sobie proste pytanie - po co mam go oglądać, skoro na początku wiem, co będzie dalej i jak to wszystko się skończy? Dla samej frajdy patrzenia, jak się strzelają? Litości.

    Szukałem w tym dziele wartości, ale poza wykonaniem ich nie znalazłem. Niech to będzie nie wiadomo jak bardzo różny krąg kulturowy (a wcale nie jest), tutaj nie widzę głębszego sensu.

    Wszystko to jedna wielka umowa na schemat i staranne wypełnianie szablonu. Sama treść filmu to pretekst dla formy - a powinno być odwrotnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze dodam, że ja wyrażam dobrą wolę ogarnięcia tego filmu. Chciałbym zobaczyć, co ja spłycam i dzięki czemu on podobno aż taki dobry jest.

    Jeśli możecie mi to wyjaśnić lub odesłać do stosownych opracowań zawierających interpretację treści, nie samego kostiumu oraz wykonania... będę wdzięczny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Patryku, nie zamierzam się kłócić, to co napisałeś w recenzji ie świadczy o otwartym podejściu do filmu. To nie o to chodzi, żeby klękać przed tym filmem z otwartą buzią, bo on taki dobry. Western westernowi nierówny, zwłaszcza spagetti weestern. A Dyliżans Forda to też po prostu western? Bo jest kowboj i indianie?
    Poszukaj sobie coś o specyfice tego gatunku i zobacz jak na tym tle wypada dolarowa trylogia albo chociażby to. Mnie sie wydaje, że tobie ten gatunek kojarzy się z kinem familijnym, dobry kowboj walczy ze złymi bandytami. To co napisałeś świadczy, że tak te filmy odbierasz, jednakowo, na jedno końskie kopyto.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadza się. Na jedno końskie kopyto. I każdy kolejny obejrzany western mnie w tym wyobrażeniu utwierdza.
    Nie interesuje mnie zupełnie, co który western wniósł do gatunku, skoro sam wychodzi na to, że sam gatunek jakiś niepełnosprawny.

    Widzę, że świetnie zrobiony to film. Że błyszczy, że ma klasę i styl. Super.
    Ale tylko grzecznie pytam, o czym to film, co pod względem treści w nim takiego dobrego. Bo ja dla siebie z niego nic o życiu nie potrafię wyciągnąć.

    Czy wychodzi na to, że jeśli nie jestem kowbojem mieszkającym na ranczu w Teksasie, treść tego filmu nie jest adresowana do mnie, gdyż ukazuje system wartości wyznawany przez kowboja?

    Bo jak oglądam niektóre (te dobre) filmy o Samurajach, to one aż kipią od ogólnych, uniwersalnych prawd o życiu i człowieku. I dzięki temu, mimo że samurajem nie jestem, trafiają do mnie. Westerny nie.

    Poza ukazaniem specyficznego, dzikiego stosunku do śmierci, zabijania, poza gloryfikowaniem uczciwości, honoru i prawa zemsty(!), co widać w prawie każdym westernie, tutaj niczego nie znajduję.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Bo ja dla siebie z niego nic o życiu nie potrafię wyciągnąć. "

    :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale ja wyznaję pogląd, iż o to w kinie chodzi.

    Nawet każda bajka dla dzieci ma swój morał, z którego dziecko może wyciągnąć uniwersalną prawdę o życiu. Dla mnie to główny cel sztuki, ubogacać odbiorcę w doznania duchowe i intelektualne.
    Muzyka Bacha to brzękolenie na organkach, które zaprasza do medytacji.
    Niestety, western to dla mnie tylko pusta, niemądra rozrywka w stylu - zabili go i uciekł. Chciałbym zmienić ten swój pogląd. Staram się, ale kolejne tytuły nie umożliwiają mi tego.

    Bo przepraszam, jeśli mam oglądać taki film, jak "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" tylko po to, aby mieć trochę rozrywki i dowiedzieć się na końcu, kto kogo złapie i zabije, to czas spędzony przy tym filmie uznać muszę za zmarnowany. Z seansu niczego nie wyniosę poza wiedzą, kto kogo zabił. A ta wiedza do niczego nie jest mi potrzebna. W końcu bohaterowie fikcyjni, a fabuła banalna.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak z takim światopoglądem mam ci udowadniać wartość tego filmu i jego znaczenie, skoro sam przyznajesz, że w dupie masz to co on wniósł do kinematografii. Jak wytłumaczyć znaczenie filmów Kurosawy osobie która lubi komedie, bo lubi humor. Trzeba być otwartym na sam film, a nie katalogować go pod względem przemycanych tam wartości życiowych.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bo ja jestem widzem, nie kinematografią. Dla mnie ważne jest to, co ten seans wniósł do mojego życia, nie do kinematografii. Chodzi mi o realną wartość filmu dla widza, nie dla historyka kina.

    Tu nie chodzi o lubi / nie lubi. Ja bardzo "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" polubiłem. Do ulubionych chciałem dodać. Oglądało się fajnie. Lecz fajny i dobry film to często dwie różne rzeczy.

    A gatunki nie istnieją, lecz wracać do tego tematu chyba nie chcemy.

    Jestem otwarty na ten film i strasznie mi przykro, że on taki pusty w środku i bez konkretnych treści... Tym bardziej, że przez pierwsze pół godziny byłem zachwycony, chciałem dać 9, może nawet 10 /10... niestety, okazało się, że to świetny film o niczym. I przez kolejne dwie godziny strzelali do siebie, a ja jak głupi czekałem na treść, która zostanie wyrażona przy pomocy tej genialnej formy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiem jak można oczekiwać od tego filmu zaskoczenia, został on tak pomyślany aby był kwintesencją westernu. W tym filmie jest gromadzone wszystko co kryje się za słowem western. Więc jeśli oglądałeś na przykład taki film z lat 50, to ten jest jakby wszystkimi takim filami. Czemu tak jest? Z prostego powodu reżyser łączy konwencje i motywy westernowe z budową opery włoskiej. Gdy wybierasz się na spektakl nie oczekujesz zaskoczeń (znasz na pamięć fabułę każdej opery, wręcz powinieneś ją znać, żebym cię nie rozpraszała), oczekujesz kunsztownego wykonania. Tak jak w operze mamy arie, do każdej z postaci przypisany motyw muzyczny. Tak jak w operze wszystko jest monumentalizowane, a każda postać ma bardziej uwydatnione cechy zły nie jest po prostu zły, jest kwintesencją złego rewolwerowca, jeśli jest kobieta to jest ma najbardziej kobiece kształty Claudii Cardinale i tak dalej. Żadna z postaci nie jest tak porostu, jest z tym operowym naddatkiem. Wbrew temu co piszesz, w filmie wcale nie ma pościgów, strzelanin, romansów to wszystko jest ujęte w pewien umowny nawias, dziej się jakby poza kadrem. Słyszymy strzały, padają trupy, ale czy to jest strzelanina? Nie ma nawet dialogów, są pojedyncze spojrzenia. Postacie przypominają greckich bogów, czy herosów. Powtarzają niezmienny mit, a każde odstępstwo było by niewybaczaną profanacją. Znamy go a nadal jesteśmy nim zachwyceni. Stając w finałowym pojedynku widzimy kogoś jednoznacznie złego oraz kogoś budzącego pewne ambiwalentne uczucia. Dokonując zemsty, dokonuje jej nie tylko za śmierć bliskiej osoby, ale za zabicie jego własnej niewinności (w filmie jest ona kilkakrotnie kalana) oraz zarażenie siebie złem. Jego perfekcja zabijania jest niepotrzebna, może zaprzestać walki. Geniusz Leone tkwi w tym, że zauważa nitki łączące mit, opere i western. U niego nawet kapelusz staje się, czymś niewyrażalnym. Jeśli nie czujesz tego, a nie każdy lubi opere, to nie poczujesz. Jesteś o to jedną rzecz uboższy, takie jest życie. Przeraża mnie w tobie tylko twój pęd ku morałowi, szukanie pozytywistycznych schematów. Nie każde dzieło sztuki to "Antek", czy inna "Nasza szkapa" często obcując ze sztuką mamy tylko samą formę, pewien kształt, linie, harmonie i tylko ona ma na dać uczucie obcowania z czymś niepowtarzalnym, choć coraz częściej powtarzalnym. Przy okazji przez przypadek tam gdzieś wcześniej podałeś częściowo definicje westernu. Nie uznajesz gatunków, ale definiując western wytykasz mu gatunkowość. Śmieszne.

    Do wszystkich czytających: skrobnąłem to na szybko i impulsywnie, przepraszam za przypuszczalne błędy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeremiasz jak zwykle przychodzi z pomocą i jako jedyny ma do mnie tyle cierpliwości, że potrafi sporo wyjaśnić zamiast rzucać hasłami - ignorant. Dziękuję.

    Opera - słowo klucz. Jego mi brakowało. To faktycznie wygląda jak opera. W tych kategoriach nie myślałem, a o kinie Leone nigdy nie czytałem.

    Zachwycałem się samą formą, ale brakował mi czegoś ponad nią. Choćby czasu na kontemplację niepowtarzalnej przyrody, która otacza bohaterów. To już byłoby coś. Brakowało też próby szerszego spojrzenia na całą historię, tudzież pozostawienia miejsca na to widzowi.

    Skoro moja krytyka schematycznej fabuły, wytykanie nieznośnych elementów składa się na definicję westernu, to ja dziękuję. Zupełnie, jakby każdy dramat musiał się rozpoczynać wiadomością o śmiertelnej chorobie jednego z bohaterów, a kończyć jego śmiercią. I to byłaby definicja dramatu. Wole nawet o tym nie myśleć.

    A robienie filmów cały czas w ramach jednej z góry ustalonej matrycy to nic innego jak rzemiosło. Wyścig reżyserów, który lepiej wykona western. To jak wyścig twórców procesorów, którego rdzeń będzie szybszy.

    Poza tym, takie prześciganie się w realizowaniu jak najlepiej wykonanych westerów zalatuje szpanerstwem, kiczem - piękne to ale bez treści. Mój krasnal w ogródku pomalowany jest ładniej niż twój.

    OdpowiedzUsuń
  14. Przez dobre 20 minut pisałem komentarz, w którym starałem się wyjaśnić Ci co, jak i dlaczego z tym filmem. Tak na moje. Serio. Nagle dotarło do mnie, że to bez sensu. Równie dobrze mógłbym Ci tłumaczyć, że kino Tarkowskiego to filmy zrobione cały czas w ramach jednej z góry ustalonej matrycy. Miałbym tyle samo racji, ile Ty. Tak jak człowiek twierdzący, że wszystkie bluesowe piosenki są takie same. Że wszyscy Murzyni są gangsterami, a wszyscy Polacy alkoholikami. A wszyscy alkoholicy to brutale tłukący swoje rodziny. Że wszystkie dzieci alkoholików to... itp. itd. etc.

    Ze wspomnianej notki zostawiłem dla potomnych dwa zdania:

    Nie wierzę, że jak widzisz hasła "ANTYwestern" i "rewolucja", to myślisz o schematyzmie i rzemieślnictwie.
    Nie szaty zdobią człowieka - nie gatunek mówi o jakości/treści.

    OdpowiedzUsuń
  15. Szkoda, że się poddałeś.

    Ja bardzo chciałbym umieć zrozumieć fenomen tych filmów. Sam jednak, nie potrafię.

    OdpowiedzUsuń
  16. Myślę, że musiałbyś się wyzbyć uprzedzeń, ale Ty nie próbujesz, bo nie widzisz w tym sensu.
    Ale o ile mnie pamięć nie myli, to takiemu Hitchcockowi autorstwa nie odmawiasz? Czyli dostrzegasz możliwość zaistnienia tzw. artyzmu w ramach kina gatunków. Dlaczego odmawiasz Leone? Doceniłeś przecież Dawno temu w Ameryce. To jest takie samo kino, tylko inaczej ubrane.
    Dla mnie ten film to nie tylko kwintesencja westernu, ale esencja kina w ogóle. Nie widzę tam kiczu, lecz śmiałe podejście do archetypów i bardzo trafne obserwacje kolejnych jednostek. To kino egzystencjalne, mimo wiadomej umowności. Czytaj między wierszami, nie ignoruj podtekstów. I nie oczekuj obserwowania przyrody, bo to tak jakby czepiać się obrazów surrealistów, że nie ma w nich impresjonizmu. Równie dobrze ktoś mógłby narzekać, że w "Stalkerze" nie ma jakichś kosmitów czy innych robotów. Bo przecież to sci-fi. Bez sensu, prawda?
    Jeszcze co do powtarzalności tego arcydzieła. Zarzucasz schematyzm postaci kobiecej, ale takiej postaci kobiecej nigdy wcześniej w takim kinie nie było. Nie było też takiej ambiwalencji moralnej. Itd. itd. itd. Nie zapominaj o kontekście, jakim jest tutaj historia kina. Nie bez powodu mówi się, że Leone i Peckinpah western uśmiercili.
    Piszesz, że najbardziej podobał Ci się początek filmu, a przecież pierwsza sekwencja to najbardziej dosadna parafraza tam obecna ("W samo południe" w pigułce). Choć kończy się złamaniem pewnego schematu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie odmawiam nikomu autorstwa. Nie odmawiam Leone świetnego wykonania, masy pomysłów, warsztatowej perfekcji i stylu. Doceniam to, dostrzegam. Wniósł coś do kina swoim filmem, świetnie. "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" wyróżnia się zdecydowanie - racja.


    "Nie widzę tam kiczu, lecz śmiałe podejście do archetypów i bardzo trafne obserwacje kolejnych jednostek. To kino egzystencjalne, mimo wiadomej umowności."

    Jakieś konkrety, pokusisz się. Może dzięki temu mnie jakoś naprowadzisz.


    Nie napisałem, że najbardziej podobał mi się początek. Cały film podobał mi się równie bardzo. Z tym, że na początku miałem jeszcze nadzieje, że to genialne wykonanie, ten wspaniały styl jest po to, aby wyrazić jakieś treści - o świecie, życiu, cokolwiek. Już zdesperowany nawet chciałem w milczeniu przyglądać się krajobrazowi i w nim szukać jakichkolwiek refleksji. Nawet tego nie dostałem.

    Dlatego miałem po seansie poczucie, że film skończył się dla mnie po pół godzinie. Przez pierwsze pół godziny delektowałem się kunsztem Leone, wyjątkowym wykonaniem filmu, tym artyzmem bijącym z każdego kadru... później już tylko strzelali, robili to, co w każdym innym westernie, a Leone jarał się igraniem z westernowymi schematami, wnoszeniem do nich jakiś swoich kamyczków do ogródka. Ja jak głupi czekałem w nadziei, że jak w każdym wielkim filmie ktoś wreszcie otworzy mi oczy, porazi treścią, ukaże poprzez historię jakąś życiową prawdę... do jasnej ciasnej, powie wreszcie coś przy użyciu tych kunsztownych wersów.

    Jednym słowem, poglądy na kino nie pozwalają mi wyżej ocenić film, który nie wychodzi poza igranie z gatunkami, odniesieniami do innych dzieł.

    Pieprzony postmodernizm? Oby nie.
    Bo takie coś samo w sobie się zamyka, odwraca się plecami do widza.

    OdpowiedzUsuń
  18. Mam nadzieję, że nie okaże się, iż całość rozbija się znowu o moją cyferkę (7/10) oraz o pogląd na kino.

    Dla mnie, żeby film dostał 10/10, musi być wspaniała forma, która wyraża wspaniałą treść. W "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" jest przewspaniała forma, a treść uboga, śladowa i na siłę szukać trzeba, dlatego 7.

    Takie "Dawno temu w Ameryce" oceniam znacznie wyżej (na 9, o ile dobrze pamiętam), bo tam poza bardzo dobrą formą była treść. To piękny film o życiu, dojrzewaniu, prawdziwych emocjach, smutkach, radościach i w ogóle :)

    Często w takich tonach tekstu publikowanych w komentarzach umyka istota sporu, dlatego chciałem to dodać.

    Jakbym w tym momencie wypunktować:

    Plusy:
    + opera - klasa, styl, elegancja, gracja, rytm
    + perfekcyjne wykonanie:
    + perfekcyjne zdjęcia
    + piękna muzyka
    + scenografia, kostiumy, wszystko dopięte na ostatni guzik
    + zabawa ze schematem stworzonym przez inne podobne filmy
    + twórcze odniesienia do nich

    munus:
    - nie doczekałem się treści

    7 /10

    bo dla mnie forma to 50% filmu, treść drugie 50%

    i gatunki nie istnieją, od każdego filmu oczekuję tego samego

    widocznie takie kino jest na tyle specyficzne, że nigdy nie ocenię go wysoko ze względu na jego charakterystykę nie wstrzelającą się w moje, wąskie i ograniczone kryteria oceniania dzieł sztuki, jakimi są filmy

    OdpowiedzUsuń
  19. I chyba nie chodzi tu o uprzedzenia, moją złośliwość, chęć przyciągnięcia uwagi, czy co tam jeszcze by mogło być.

    Normalnie, po ludzku film był fajny. Podobał mi się. Trochę nie trafił w gust, bo kowboje na koniach nigdy mnie nie pasjonowali, ale dobrze się oglądało, przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Myślę, że jesteś po prostu zbyt poważnym człowiekiem na tego typu kino;)

    OdpowiedzUsuń