Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andriej Zwiagincew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andriej Zwiagincew. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 grudnia 2014

Lewiatan

Kawał solidnego, sensownego i głębokiego kina bez fajerwerków.


Dawno nie widziałem tak dobrego scenariusza. Ten film jednocześnie na wielu poziomach opowiada o rzeczach istotnych. Z jednej strony, stanowi obraz życia na dalekiej północy, gdzie rządzi władza autorytarna, gdzie szary człowiek musi się jej całkowicie podporządkować. Z drugiej strony, to obraz upadku człowieka i jego relacji z najbliższymi. Pojawiają się tu pytania o: sens życia bohaterów, kondycję ich sumień i słuszność dokonywanych przez nich wyborów.

Jak zwykle u Zwiagincewa, są tu świetne zdjęcia Mikhaila Krichmana, dużo otwartych przestrzeni i cisza. Sporo uwagi zostaje poświęcone psychologii wszystkich postaci, a wydarzenia na ekranie mają w niej odpowiedzi.



Moim zdaniem, reżyser trochę za bardzo skupia się na Merze, trochę za dużo w tym filmie jest demonizowania go. Niemniej, można to zrozumieć, gdyż zapewne ten obraz ma na celu również piętnowanie patologii w ojczyźnie reżyseria i walce z nią. Jakby nie patrzeć, to film odrobinę zaangażowany politycznie.

Można też mieć zastrzeżenia, co do zasadności i długości niektórych scen. Spodziewałem  się również większej poetyckości, metaforyczności w sposobie przekazywania treści, do czego przyzwyczaił mnie Andriej Zwiagincew swoimi poprzednimi dziełami.

Jednak w ostatecznym rozrachunku, „Lewiatan” jest filmem bardzo dobry.



 [krótka próba interpretacji – zawiera istotne szczegóły filmu]

Dom, choćby położony w najpiękniejszym miejscu, wybudowany własnymi rękoma, najwspanialszy i związany z historią rodziny, zawsze pozostanie tylko budynkiem – rzeczą materialną. Rzeczy materialne mają to do siebie, że są tymczasowe, nietrwałe. Bohater skupił się na walce o dom drewniany, ale zaniedbał ciągłą budowę domu rodzinnego – relacji z najbliższymi. Szczęście próbował budować na posiadaniu rzeczy materialnych, patrząc krótkowzrocznie w najbliższą przyszłość, nie dbając tym samym o własną duchowość, sumienie, nie zastanawiając się nad sensem życia. W efekcie, tracąc swój dom drewniany, stracił wszystko to, co miał. Jego życie się zawaliło. W trudnym momencie, spękane szwy relacji rodzinnych całkiem puściły, syn, żona i mąż pozostali sami ze sobą w wielkiej bezradności i poczuciu bezsensu.

Tymczasem, nieważne czy żyje się w dobrze zorganizowanych społeczeństwie, czy w skorumpowanym państwie władzy biurokratów i układów partyjno-kościelnych, gdzie mer stoi nad prawem, wszędzie są rzeczy dużo istotniejsze od drewnianego, samochodu, pieniędzy i wódki. Bez tego wszystkiego można osiągnąć szczęście, dzięki miłości do najbliższych, dobrze rozwiniętemu i czystemu sumieniu.

Jednak bohater filmu zaliczył upadki na każdym kroku. Najpierw zderzył się z układem rządzących, później zawiódł na przyjacielu, następnie stracił żonę i dziecko. Cierpiał jak Hiob, lecz cierpienie go zabiło, a nie uszlachetniło. Poszło ono na marne. Świat się nic nie zmienił - po zimie nadal przychodzi wiosna (ostatnie ujęcia), wszystko nadal wygląda tak samo, tylko Bohatera już nie ma.

Warto obejrzeć.

Lewiatan
reż. Andriej Zwiagincew, 2014

Moja ocena: 8 /10

wtorek, 22 stycznia 2013

Elena

Wielki zawód

Już na samym początku powiem, że „Elena” bardzo mi się nie podobała. Wielkie nadzieje pokładałem w rozwijającej się twórczości Andrieja Zwiagincewa, więc tym bardziej jest mi przykro. Niestety, swojego gustu oszukać nie potrafię i muszę przeżyć wielki zawód.

W „Elenie” trudno doszukiwać się tych elementów, które w „Powrocie”  i „Wygnaniu” zachwycały. Do tej pory Zwiagincew tworzył kino bezkompromisowe, do bólu poetyckie, przepełnione symboliką, metaforyką. Wszystko było podporządkowane treści. Nie było mowy o modach, ułatwieniach fabularnych. Cały film jako dzieło skończone, pisane i wykonywane było od początku do końca w głębokim przekonaniu, w idei, w którą – miało się wrażenie – twórca głęboko wierzy i za którą podąża. Jego kino autorskie zanurzone było w tradycji kinematografii rosyjskiej oraz w filozofii, że ta forma wyrazu - sztuka filmowa - to dialog twórcy z widzem. W „Elenie” najwyraźniej twórca ma czkawkę… oby to nie odbijał mu się sukces debiutu. 


Fabuła dość oczywista. Najlepszym odstraszeniem od oglądania tego filmu mogłoby być streszczenie całej historii. Przelana na papier mogłaby zmieścić się w krótkim akapicie i brzmieć co najmniej banalnie. Tym bardziej, że gdy wreszcie następuje kulminacja, zwrot akcji, ona zaczyna być przerywana, aż nagle się urywa i kończy. Ma się wrażenie, że kolejne sceny są bardzo istotne, coś chce twórca przez nie powiedzieć, ale ostatecznie oglądanie ich jest stratą czasu, a i tak wszystko sprowadza się do gałęzi, na której tym razem wrona nie siedzi.

Jeżeli miałbym jeszcze trochę się poznęcać, dodałbym, że pierwsza godzina to nieudolne rysowanie świata, w którym dramat ma się rozegrać. Dlaczego nieudolne? Otóż trwa ono godzinę, pełno w niej zbędnych informacji, a na domiar złego pojawiają się dziwne, oderwane od wszystkie symbole, które z niczym się nie kleją. Bijąca po twarzy symbolika, w dodatku niepotrzebna, wciskana jest jakby na siłę.


Z rzeczy wartych uwagi pozostały tylko zdjęcia. One są klasą samą w sobie i pod tym względem, w stosunku do poprzednich filmów Andrieja, nic się nie zmieniło. Każdy kadr można śmiało drukować i wieszać na ścianie. Kompozycja, oświetlenie – znakomite. Muzyka natomiast to instrumentalne brzdęki rodem z hollywoodzkich dramatów obyczajowych.

Reasumując. Gdybym nie znał dotychczasowej twórczości Andrieja Zwiagincewa, stwierdziłbym, że to w miarę przystępny, średni, ambitny dramat obyczajowy, który miał potencjał, był chwilami ciekawy, ale słaby scenariusz i urwane zakończenie sprawiły, że raczej nie warto sobie nim głowy zawracać. 


Elena
reż. Andriej Zwiagincew, 2011

Moja ocena: 4 /10