poniedziałek, 28 września 2015

Piękna wieś pięknie płonie

Południowi Słowianie wielokrotnie zasłynęli ze zwariowanego i wesołego podejścia do spraw trudnych, a nawet ostatecznych. Typowymi, szerzej znanymi przedstawicielami postrzelonego, bałkańskiego kina są obrazy Emira Kusturicy, z jego „Undergroundem” na czele. „Piękna wieś pięknie płonie” doskonale wpisuje się w taką poetykę. Tu również bohaterowie przewracają się o świnie, a sceny ich śmierci przesiąknięte są humorem, któremu towarzyszy poczuciem godności i honoru. 



Film opowiada o bratobójczej walce, ale bohaterowie, uwięzieni w śmiertelnej pułapce, zamiast umierać z przerażenia, żartują, tańczą i śpiewają. Nikt nie próbuje tu wskazywać, kto jest katem, a kto ofiarą. Film pokazuje tylko, jak przyjaciel morduje przyjaciela, jak szwagier strzela do szwagra. Nikt nikogo nie ocenia. Tutaj nie ma dobrych i złych. W zasadzie jest jeden naród, dzieci marszałka Tito, które, choć śpiewają te same pieśni, to walczą ze sobą.

Film otwiera kapitalna, symboliczna scena. Marszałek Tito, podczas oficjalnego otwierania tunelu, przecinając czerwoną wstęgę rozcina sobie nożyczkami palec. Fontanna krwi tryska na stojącą obok dziewczynkę, a orkiestra przestaje grać. Dalej jest jeszcze lepiej... choć nie wszystko.

W scenariuszu panuje straszny chaos. Trudno się odnaleźć w tych wszystkich szybko biegnących wydarzeniach. Trudno się połapać, co rozgrywa się w jakim czasie. Co jest retrospekcją? Co dzieje się teraz? A w ogóle, to kto jest kim? Przez to pierwsze pół godziny to nie serbski, ale „czeski film”. Mimo tego całego zamieszania, ogląda się go znośnie, a gdy już przebrnie się przez ten bałagan i zacznie się kojarzyć kto jest kim oraz kiedy pokazany jest jako dziecko, kiedy w czasie wojny, a kiedy po niej, wszystko zaczyna się rozjaśniać i wciągać.



Piękna wieś pięknie płonie” to mocne kino niepozostawiające widza obojętnym.
Całość, choć jest zdystansowana, to dosadna.
Gdyby nie bałagan na początku, należałby ocenić ten film jeszcze wyżej, gdyż to jeden z lepszych obrazów o wojnie, jakie widziałem.

Zdecydowanie warto zobaczyć!


Piękna wieś pięknie płonie
reż. Srdjan Dragojević, 1996

Moja ocena: 8 /10

wtorek, 18 sierpnia 2015

Anioł / Ghadi

Przystępna, dość naiwna i bardzo pozytywna historyjka skierowana do szerokiego grona odbiorców.



Początek przywodzi na myśl „AmelięJean-Pierre’a Jeuneta. Narrator  w tym wypadku Chłopiec-Jąkała  barwnie opowiada o swoim świecie. Siedząc w otwartym oknie, patrzy na dzielnicę i przedstawia sąsiadów wspominając o ich cechach charakterystycznych. Towarzyszy temu sporo humoru, dziecięcej lekkość oraz realizmu magicznego. Choć, za sprawą tej opowieści, przenosimy się aż do Libanu, to od razu czujemy sympatię do miejsca akcji filmu.

Po prawie dwudziestu minutach, nasz Bohater-Narrator dorasta i cieszy się już własnym potomstwem. Narracja filmu się zmienia, a film przechodzi do bohatera tytułowego – Narratora-Juniora. Długo wyczekiwany syn okazuje się dzieckiem z zespołem Downa. Lokalna społeczność go nie akceptuje, nie rozumie. Ludzie zaczynają się go bać, staje się on dla niej problemem, którego chcą się pozbyć. W obliczu tej sytuacji, ojciec chłopca ucieka się do niewybrednego kłamstewka. Odwraca kota ogonem mówiąc wszystkim, że chłopiec nie jest opętany, ale wręcz przeciwnie... jest aniołem. Siedząc w oknie, wydaje dziwne dźwięki tylko wtedy, gdy ludzie w dzielnicy grzeszą.



Przekaz filmu jest bardzo pozytywny. "Anioł" ładnie pokazuje, jak ludzie zmieniają swoje nastawienie oraz, jak, dostrzegając dziejące się wokół nich dobro, sami stają się lepsi. Widać, jak jedna pozytywna inicjatywa rodzi kolejne dobre działania. Jest to trochę za cukierkowe i zbyt naiwne, ale taki właśnie jest ten film... Na wieczór, do piwka, na przyjemny, bezstresowy seans.

Jedynie finalne przesłanie filmu jest bardziej poważne, chociaż nieco stłumione przez bajkowatość fabuły. „Anioł” jest bowiem głosem przeciw aborcji. Pokazuje, że każde poczęte dziecko ma prawo, aby się urodzić i żyć. Każdy człowiek, nawet ten ułomny, ma misję do wykonania. Trzeba pozwolić każdemu odegrać swoją rolę.

Wykonanie porządne, ale bez rewelacji.
Lekkie i sensowne kino. W sam raz do pooglądania.


Anioł
reż. Amin Dora, 2013

Moja ocena: 6 /10

wtorek, 11 sierpnia 2015

Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu

O Tobie, Człowieku.


Obraz Pietera Bruegla pt. „Myśliwi na śniegu” pojawiał się w kinie kilkakrotnie. Między innymi, w filmie „SolarisAndrieja Tarkowskiego, jedna z bohaterek zaczęła lewitować wpatrując się w niego. Niedawno do filmu Tarkowskiego nawiązał Larsa von Triera w „Melancholii”. Teraz "Myśliwi na śniegu” wracają do kina. Chociaż w najnowszym dziele Roya Anderssona sam obraz się nie pojawia, to z niego zaczerpnięty został główny motyw filmu, a inspiracje nim widać także w tytule.

Gołąb, widoczny na obrazie Bruegla, usiadł na gałęzi i patrzy na bohaterów filmu Anderssona - ludzi krzątający się wte i wewte. Z poważnymi minami wykonują oni głupie czynności, mające sens tylko w danym wąskim kontekście. Jednak, gdy spojrzy się na nie z dalszej odległości, wrzucimy je w szerszy kontekst (sens życia, człowieczeństwo), to może okazać się, że z tej perspektywy są one wręcz śmieszne.

Podobnie, jak w poprzednich częściach trylogii „o istotach człowieczych”, każda scena to osobny, często znakomity, pomysł. Na przykład, facet w barze bierze za darmo piwo człowieka, który przed momentem zmarł. Robi delikatny unik, aby ominąć leżące na podłodze ciało, i myk, bierze łyka złocistego trunku. W kolejnej scenie, na łożu śmierci, dzieci wyrywają matce torebkę z biżuterią i pieniędzmi. Te sceny wcale nie układają się w jedną, spójną fabułę o klasycznej budowie, lecz jedynie łączą je ci sami bohaterowie oraz temat przewodni.



Nie jest to kino najłatwiejsze w odbiorze. Gra ono z widzem symbolami, odniesieniami. Otwarte jest na szereg interpretacji. Zmusza do myślenia, ale nie narzuca konkretnej drogi odczytywania przesłania, a tym bardziej nie zawiera żadnych gotowych wniosków i podsumowań. Ostatnia scena tylko (doskonale) zamyka całość, a każdy zrozumie ten film tak, jak uważa.

We wszystkich kadrach bohaterowie mają smutne i poważne miny. Obraz jest pozbawiony jakiejkolwiek dynamiki. Dominują pastelowe barwy, brakuje światła słonecznego, jest cicho. To wszystko składa się na zimną, północną, depresyjną atmosferę, z którego, pomimo szarości, smutku i powagi scen, co chwilę wylatują iskry fantastycznego humoru.

Strona formalna nie zawodzi. Może nie jest to już super oryginalne i świeże, ale Andersson konsekwentnie, w swoim stylu, bawi się kolejnymi scenami. Ustawia kamerę na statywie, wybiera plan ogólny i w nim, w jednym ujęciu, rozgrywa kilkuminutowe sceny.

Z jednej strony, kadry przypominają obrazy malarskie. Są one bardzo pojemne, świetnie przemyślane i estetyczne. W różnych ich częściach, jednocześnie obserwować możemy kilka różnych osób i wydarzeń. Z drugiej strony, są jak scena teatralna, na której tylko zmienia się scenografia.

Chylę czoła przed takim kinem autorskim.


Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu
reż. Roy Andersson, 2014

Moja ocena: 8 /10

czwartek, 6 sierpnia 2015

Dziwny przypadek Angeliki

Młody fotograf przyjeżdża do domu rodzinnego pięknej dziewczyniny zrobić jej kilka zdjęć. Zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Niestety, nie może się z nią związać. Co ciekawe, największą przeszkodą na drodze do ich szczęśliwego związku nie jest fakt, że ona niedawno wyszła za mąż, ale to, że... jest martwa.


Jak wskazuje tytuł, ten film jest trochę dziwny. Bohater, niczym opętany zauroczeniem, cierpi, miewa omamy. Pozostaje mu wierzyć w miłość po śmierci, bo spotkanie z Angeliką było dna niego destrukcyjnym, niczym połączenie materii z antymaterią – wytworzyła się czysta energia.

Trywialnym byłoby wychwalanie w tym miejscu pięknych, malarskich zdjęć, doskonale dobranej i wpasowanej muzyki oraz niezwykłego wyczucia reżyserskiego, zatem nie będę tego robił. W ramach ciekawostki nadmienię tylko, że w dniu premiery reżyser tego dzieła - Manoel de Oliveira – miał 102 lata, a „Dziwny przypadek Angeliki” nie był jego ostatnim filmem.

Całość jest bardzo estetyczna, mało przyziemna, poetycka.

Smakołyk dla koneserów.


Dziwny przypadek Angeliki
reż. Manoel de Oliveira, 2010

Moja ocena: 7 /10

wtorek, 28 lipca 2015

Sezon na kaczki

To jeden z tych filmów, które mają wszystkie niezbędne cechy, aby stać się kultowymi. „Sezon na kaczki” jest czarno–biały, a jego akcja dzieje się jednego dnia, w dwóch pomieszczeniach jednego małego mieszkania. Na ekranie obserwujemy czterech zwyczajnych bohaterów, którzy na dodatek... nie mają za dużo do roboty. Atmosfera jest jakaś dziwna, senna. Niby nic się nie dzieje, a człowiek patrzy się na ekran jak zahipnotyzowany... albo jak bohaterowie na obraz z kaczkami.

Z "Sezonem na kaczki" kojarzą mi się różne inne, dające się równie bardzo lubić, kultowe filmy – „Klub winowajców”, „Sprzedawcy”, „Stań przy mnie”.



Sezon na kaczki” kultowym jeszcze nie jest, gdyż w Polsce mało kto o nim słyszał. Tym bardziej, zachęcam do jego obejrzenia. Niech nie zniechęci was fakt, że wolno się rozkręca, a kolejne ujęcia i sceny toczą się powoli, sennie, bo to dzięki nim możemy wpaść w pewnego rodzaju letarg, wkraczając emocjonalnie w świat bohaterów.

A są nimi dwaj nastolatkowie, którzy wykorzystują nieobecność rodziców, aby pograć w strzelanki na konsoli i przegryźć chipsy popijając kolą. Przerywa im pukanie do drzwi nastoletniej sąsiadki, która chce skorzystać z piekarnika, aby upiec ciasto. Na dokładkę wpada jeszcze dostawca pizzy.

Nie, nie. Nic z tego. Nadal nic się nie dzieje. Nawet długie przerwy w dostawie prądu nie przerywają leniwej atmosfery obijania się i wspólnego siedzenia. 



Jednak to tylko pozory. Dla każdego z bohaterów ta niedziela jest bardzo ważna. W gruncie rzeczy, wystarczy, że tylko wspólnie siedzą, bo czują się ze sobą dobrze. Jak kaczki lecące w kluczu wspierają się w locie przez życie. Potrzebują tego, bo każdy z nich ma swoje problemy i wątpliwości. Każdy z nich dorasta, zmaga się z pytaniami dotyczącymi zarówno swojej przyszłości, jak i przeszłości. Wybiera drogę w życiu stojąc na rozdrożu. Nic dziwnego zatem, że (nienachalnie, bardzo naturalnie) przewijają się tu takie tematy, jak kłopoty rodzinne, rozwód, rozstanie. Jest tu poruszany problem niezrozumienia w domu, niemoc odnalezienia się w roli, jaką obecnie się w życiu pełni. Są też pierwsze fizyczne doznania oraz pytania o tożsamość seksualną. Pojawiają się podczas tego spotkania, do tej pory trzymane przez bohaterów głęboko w sobie, emocje. A wszystko to rozgrywa się tak, jakby nigdy więcej nie miało się powtórzyć. To pierwsze i jedyne ich spotkanie. „Nie będzie już więcej niedziel”.

Podsumowując, prosta forma, mnóstwo życiowej mądrości, niepowtarzalny klimat i sporo humoru.


Film został nagrodzony znakiem jakości „KYRTAPS Poleca! przyznawanym od 2007 roku mało znanym filmom wyróżniającym się pod względem artystycznym. Poprzednio znak jakości został przyznany w 2012 roku filmowi Alaina ResnaisaWujaszek z Ameryki”. 


Sezon na kaczki
reż. Fernando Eimbcke, 2004

Moja ocena: 8 /10

poniedziałek, 27 lipca 2015

Hardkor Disko

Ten film ogląda się bardzo dobrze. Kolejne wydarzenia rozgrywają się jedno po drugim. Fabuła jest gęsta, przez to atrakcyjna. Fakt, że od początku nie wszystko jest wiadome, tym bardziej angażuje widza, trzyma go w delikatnym napięciu.

Postaci są bardzo ciekawe. Główny bohater jest wyjątkowo tajemniczy, małomówny, o ciemnej naturze i niejasnych, chorych zamiarach. Jego mrok oraz tajemniczość podniecają, intrygują pozostałych bohaterów. Tym bardziej, że on umie się zachować tak, aby dobrze wyjść z każdej sytuacji.


Moim zdaniem, świat filmowy jest wiarygodny. Wydaje się trafnie opisywać styl życia „nowobogackiej warszawki”. Jednym słowem – jesteśmy królami życia, liczy się tylko kariera oraz seks, dragi i rock and roll. Seks nieważne, z kim, byle przyjemnie. Dragi sposobem na szybkie życie. Do tego wyścigi samochodowe i inne szalone zabawy.

Sporo w tym filmie mądrych dialogów wyjątkowo celnie opisujących rzeczywistość, sporo ciekawe zaplanowanych ujęć i scen. Do tego fantastyczna ścieżka muzyczna, znakomicie dobrana do konkretnych scen. 


Hardkor Disko” to byłby bardzo dobry film. Niestety, przypomina sprintera, któremu w połowie biegu odpadła proteza nogi.

W połowie filmu ma się wrażenie, że scenarzysta napisał fabułę do połowy i stwierdził, że nie wie, co dalej – i co gorsza – nie zna też sensu tego, co do tej pory się wydarzyło.

Nie poznajemy celu i motywacji działań głównego bohatera, przez co wszystko, co do tej pory się wydarzyło, traci sens. Nie znamy jego przeszłości, powiązań z główną bohaterką, ani jego dalszych zamiarów w stosunku do niej. Nie znamy dalszego ciągu tej historii, a zatem konsekwencji obejrzanych już wydarzeń.

W efekcie, całość rozpada się na kawałki, a my czujemy się oszukani. Zmarnowaliśmy półtorej godziny oglądając całkowicie puste w środku, bardzo atrakcyjne opakowanie. Jednym słowem, kicz.



Hardkor Disko
reż. Krzysztof Skonieczny, 2014

Moja ocena: 3 /10

niedziela, 22 lutego 2015

Birdman

Ten film zaskoczył mnie pozytywnie .

Birdman” jest bardzo wyrazisty i oryginalny, dlatego zapada w pamięć. Jego akcja rozgrywa się głównie w wąskich korytarzach zaplecza Broadwayu. Utrzymany jest on w poetyce realizmu magicznego nasączonego surrealizmem. Reżyseria jest bardzo dobra - Iñárritu jest chyba co raz lepszy. Jego praca, w połączeniu ze świetnymi zdjęciami i grą aktorską, poskutkowała znakomitymi efektami, które można podziwiać na ekranie.


Mimo takiej, a nie innej tematyki, fabuła jest dosyć przystępna, a co najważniejsze, sensowna. Główny bohater szuka siebie. Jednocześnie walczy ze sobą, z własnym wyobrażeniem o sobie, oraz próbuje zmienić swój wizerunek w oczach innych. Wątpi we własne możliwości, zmaga się ze swoją przeszłością. Akcja filmu toczy się jednocześnie w jego głowie i w garderobie teatru. Dużo tu iskier lecących przy stykaniu się odmiennych charakter aktorów spektaklu. Ich postaci są wyraziste, a ich wzajemne interakcje świetnie nadają filmowi dynamizm. Dużo jest tu humoru, mrużenia oczu do widza, z którym autorzy filmu toczą swoistą grę na zwodzenie, wywoływanie domysłów i złudzeń. 

W tym filmie zostało zrealizowanych wiele ciekawych pomysłów. W tle leci charakterystyczna muzyczka. Całość jest świeża i nie daje się ubrać w żaden schemat, czy zaklasyfikować do konkretnej szufladki. 

Z całą pewnością, ten film jest bardzo dobry.


Birdman
reż. Alejandro González Iñárritu, 2014

Moja ocena: 8 /10

sobota, 21 lutego 2015

Snajper

Wczoraj miałem przyjemność wziąć udział w maratonie filmowym „Noc Oscarów”. Nie interesowałem się, jakie filmy w tym roku są faworytami do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, więc niczego konkretnego po oglądanych tytułach się nie spodziewałem. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że wśród kandydatów do nagrody głównej, jest bardzo dobra produkcja. Ale po kolei. Pierwszym obejrzanym przez mnie filmem był "Snajper".


Film o nieomylnym superbohaterze, który w imię wyższych wartości, broniąc honoru, braterstwa, ku chwale ojczyzny jedzie na wojnę. Genialnie strzela, łamie prawa fizyki i logiki, staje się legendą. Dużo tu czystej rozrywki, a konkretnie akcji, wybuchów, strzelanek. Dobre efekty, cały czas coś się dzieje i jest fajnie.

Z tym, że ten obraz wychodzi od problemu zmian w psychice człowieka, który przeżywa wojnę i zabija dziesiątki ludzi, w tym dzieci. Zasugerowanemu, niby głównemu, problemowi nie zostaje poświęcone w tym filmie za dużo miejsca. W zasadzie jest kilka procent prostych, płytkich scen z wizyt bochatera do domu. Reszta to strzelanie do Arabów i wykonywanie fajnych akcji, używając nadludzkich sił. Relacje głównego bohatera z żoną i dziećmi są niesamowicie powierzchowne i do bólu naiwne. Całość jest strasznie hollywoodzka, w najgorszym tego słowa znaczeniu.



Bohater w ogóle nie zadaje sobie pytań o sens tego, co robi, czy to jest dobre, po co ta wojna. Gdzieś tam pojawia się jedno ujęcie zamachów z 11 września, gdzieś tam pada jedno patetyczne, propagandowe zdanie, i tyle. Wszystko odfajkowane, byle było. Nie ma przemyśleń, wyrzutów sumienia. Psychologia postaci jak w kreskówce.

Końcówka to jedna wielka pomyłka. Zaczynając od ostatniej walki, która wyglądała jak z gry komputerowej, na mdłych, lukrowatych i przedstawionych w maksymalnym możliwym uproszczeniu scenach powrotu do dobrostanu psychicznego kończąc. Jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko w mgnieniu oka się poprawia i udaje.

Oglądając zagryzałem zęby.

Snajper
reż. Clint Eastwood, 2014

Moja ocena: 3 /10

czwartek, 22 stycznia 2015

Życie Adeli – Rozdział 1 i 2

Recenzja będzie krótka, bo ten film nie jest wart tego, aby dłużej się nad nim rozwodzić. 


Życie Adeli” jest nieestetyczne. Kamera się trzęsie, często szybko porusza, a ujęcia są krótkie. Brakuje pauz, a co dopiero jakiś, choćby najdrobniejszych, elementów poetyckich, metaforycznych. Kino powinno rozwijać w widzu poczucie dobra i piękna, a tutaj trzeba szukać ich ze świeczką.

Film jest mało skondensowany, by nie powiedzieć rozwlekły. Treści i sensu jest nim na góra godzinę, a przecież trwa on 179 minut! Sporo scen jest po prostu zbędnych. Na pewno zbędne są sceny porno, które są najdłuższe ze wszystkich. Nie ma w nich za grosz wyczucia dobrego smaku, nie ma piękna ani sensu. Gdyby je wyciąć, film niczego by nie stracił. Tym bardziej, że wszystko to można pokazać w dużo bardziej umiejętny sposób. Autorzy filmu chyba nie oglądali nigdy „HappyTogetherWong Kar Waia, czy choćby, także w dużej części erotyczno-pornograficznego, „Po tamtej stronie chmur” duetu Antonioni i Wenders. A może twórcy „Życia Adeli” scenami porno jedynie chcieli zszokować widzów?



Bohaterki zupełnie mnie nie przekonały. Zachowania nie zawsze przystawały do ich emocji. Rozwój kolejnych wydarzeń wydawał się w dużym stopniu nienaturalny. Nie wynikał z psychologii bohaterek, ale raczej z pomysłów scenarzystów, który coś sobie wymyślił i w tym kierunku pchali fabułę.



Pytanie, jakie po seansie mi się nasuwa, wiąże się z moimi niespełnionymi oczekiwaniami wobec „Życia Adeli”. Dlaczego tak przeciętny utwór wygrał najważniejszy festiwal filmowy na świecie? Pierwsza możliwa odpowiedź znajduje się w składzie jury 66. Międzynarodowego Festiwalu w Cannes. Przewodził mu Steven Spielberg, a wraz z nim najlepszy film wybierali m.in. Nicole Kidman i Christoph Waltz. Możliwą odpowiedzią nr 2 jest to, że ten rok był wyjątkowo słaby i nie było lepszego filmu, o czym może świadczyć wybór FIPRESCI (taki sam, jak jury konkursu głównego). Jednak, moim zdaniem, późniejszy zwycięzca Europejskich Nagród Filmowych - „Wielkie piękno” - był duuużżo lepszy dziełem. Odpowiedź nr 3 to zwykły przywilej gospodarzy – Francuzów - którzy od czasu do czasu muszą wygrać swój festiwal. Tak było chociażby w 2008 roku, gdy Złotą Palmę zdobyła „Klasa”, podczas gdy rywalizowało z nią co najmniej 5 lepszych od niej filmów: „Boski”, „Milczenie Lorny”, „Synekdocha, Nowy Jork”, „Walc z Baszirem” i „Gomorra”. Która odpowiedź jest poprawna, nie wiem. Może kilka jednocześnie?

Koniec tych gdybań, domniemań i teorii spiskowych. Film mi się nie podobał. Jedyne, co mogę pochwalić, to dobre światło. Reszta jest jedynie porządna i poprawnie zrobiona.

Życie Adeli – Rozdział 1 i 2
reż. Abdellatif Kechiche, 2013

Moja ocena: 6 /10