poniedziałek, 26 września 2011

Ślubowanie

Krzyżem wyważając drzwi kościoła.

Pewnemu wieśniakowi zachorował osioł. Pomodlił się on do Iánsan - pogańskiej odpowiedniczki św. Barbary - i obiecał, że jeżeli uzdrowi Ona osła, w dowód dziękczynienia w święto Barbary przyniesie do najbliższego kościoła na własnych plecach samorobotny, wielki drewniany krzyż.



Film rozpoczyna sekwencja, gdy nasz bohater, niczym Jezus na swojej drodze krzyżowej, pokonuje wiele kilometrów, aby w towarzystwie żony dotrzeć do kościoła. Później dramat rozkręca się na dobre. Żona go zdradza, a ksiądz nie zgadza się na wniesienie krzyża do kościoła i zamyka przed nim drzwi. Fabuła staje się tym gęstsza, że człowiek zyskuje poparcie tłumu, a jego osoba wzbudza sensacje ściągając zainteresowanie mediów. Przy okazji okoliczne sklepy robią dobry interes, a w knajpach przyjmuje się zakłady.



Oglądając to dzieło chwilami miałem wrażenie, że mógłby je nakręcić Bunuel. Pod względem stylu przywodzi na myśl jego meksykańskie obrazy. Poza tym, znaleźć można tutaj wiele znakomitych, symbolicznych ujęć, a wszystkie one naturalnie wynikają ferworu akcji. W całym filmie, w zasadzie przed kościołem, wiele się dzieje. Tańczy tłum, żyje ulica i okoliczne knajpy. Pada tutaj dużo słów, dużo tu ludzi i ruchu, a mimo to, łatwo się w tym wszystkim odnaleźć. Kolejne zwroty akcji następują w odpowiednim po sobie czasie, a cała ta sytuacja wyjściowa uruchamia wiele wątków i rozpatrywana jest pod licznymi względami.



Dzieło to wyraziste, dosadne i nie tak dosłowne, jakby mogło się wydawać. Sympatyzuje nieco z bohaterem, ale pozwala widzowi samodzielnie ocenić wydarzenia. Pomysł na wyjściową sytuację dramaturgiczną dosyć oryginalny, wykonanie czysto techniczne dobre.

Film wyróżniam znakiem jakości "KYRTAPS Poleca!".

Znak jakości "KYRTAPS Poleca!" od 2007 roku przyznaję mało znanym filmom wyróżniającym się pod względem artystycznym. To pierwszy przyznany znak w tym roku. Więcej informacji na ten temat znajdziecie tutaj.



Ślubowanie
reż. Anselmo Duarte, 1962

Moja ocena: 9 /10

niedziela, 25 września 2011

13 Tzameti

Dawno nie widziałem tak dobrego thrillera. W zasadzie nie przypominam sobie innego, nazwijmy to nowego tytułu, który jednocześnie znakomicie trzymał w napięciu, był tajemniczy oraz wiarygodny psychologicznie i realistyczny.



My - jako widzowie - wiemy dokładnie tyle, ile bohater. Towarzyszymy mu, kroczymy idąc za kolejnymi wskazówkami znalezionymi w kopercie. Jest do zarobienia duża kasa, interes nielegalny. Trzeba coś dostarczyć komuś, może chodzi o jakieś prochy?

Wreszcie dowiadujemy się, po co dotarliśmy do celu... ale teraz nie można się już wycofać, jest na to za późno. I tu dopiero zaczyna się walka z samym sobą, tu rodzą się trudne pytania.



Ciekawe czarno-białe zdjęcia z małą głębią ostrości, zmęczone twarze starych biznesmenów-mafiozów i pot spływający po policzkach.

Bardzo ciekawa propozycja z filmografii pewnego gruzińskiego reżysera. Nic wielkiego, ale warto zobaczyć.



13 Tzameti
reż. Géla Babluani, 2005

Moja ocena: 7 /10

Zdobyć Woodstock

Bardzo historyjkowy to film, wciśnięty w standardowe ramy hollywoodzkiej opowieści. Wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Akcja osadzona na jednym bohaterze, jego rodzinie, życiu i problemach w małym miasteczku. Determinacja, inteligencja, kreatywność i, wreszcie, chęć zmian sprawiają, że mały, szary człowiek potrafi dokonać wielkich rzeczy. Od zera do bohatera, bo, to w jego zadupiu, odbywa się wielki festiwal wolności, młodości, szaleństwa i muzyki.



Są drętwe, podsumowująco-moralizatorskie gadki, jest standardowe zakończenie. Są wydarzenia, które wnoszą nowe doświadczenia do życia bohaterów i przy okazji festwalu, ojciec spędza czas z synem, syn poznaje matkę i takie tam farmazony, obleśnie słodkie i nikomu niepotrzebne do szczęścia.

Jednak, mimo sztampowych rozwiązań scenariuszowych i historii bez polotu, film mi się podobał. Jest przystępny, lekki i interesujący. Parę razy się zaśmiałem, historia jest żywa i rozwija się we właściwym tempie.



Mnie osobiście zaciekawił sam temat - festiwal Woodstock z 1969 roku. To ze względu na niego, sięgnąłem po ten tytuł. Uważam, że film ciekawie ukazał ten fenomen, to zjawisko, jak również wartości, które głosili zebrani na nim młodzi ludzie. Ponadto, już po seansie, oglądając zdjęcia z prawdziwego Woodstocku '69, uznałem, iż film realistycznie odtwarza jak to wszystko wtedy wyglądało. Dla zainteresowanych, zdjęcia dostępne są tutaj.

Seans przyjemny. Film niezły. Dla zainteresowanych tematem godny uwagi.



Zdobyć Woodstock
reż. Ang Lee, 2009

Moja ocena: 6 /10

piątek, 23 września 2011

Vera Drake

Jak w zwyczaju mam to robić, zaczynam recenzję od tego, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy. Tym razem było to połączenie ciepłego światła, kolorowej, pstrokatej scenografii i uśmiechu głównej bohaterki. Tworzy ono przyjazny nastrój i nadaje lekkość opowieści, która do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych nie należy. Do tego, wokół głównej bohaterki, potęguje aurę dobroci oraz niewinności.



Wszyscy aktorzy zagrali koncertowo. Ich zachowania przekonywały i wynikały wyłącznie z sytuacji na ekranie. Na szczególną pochwałę zasługuje Imelda Staunton, która wcieliła się w tytułową bohaterkę - klasa sama w sobie, bez dwóch zdań.

Pełnokrwisty i gęsty to dramat. Nie dość, że doskonale napisany, poruszający arcyciekawy i kontrowersyjny temat, to jeszcze chwyta go z właściwej strony i przedstawia posługując się w sam raz uszytą historią. Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że gdyby choć odrobię coś tu zmienić, zaczęłoby wzbudzać podejrzenia o jednostronność.

Do tego, za co najbardziej trzymałem kciuki, ten film jest właśnie obiektywny. Nie ocenia tego, co pokazuje. Nie wypacza. W tej całej akcji znalazły się zarówno osoby, które potępiały czyny bohaterki, jak i te, które do sytuacji podeszły ze zrozumieniem i empatią. Bo nie wszystko jest czarne albo białe, ale bardziej złożone.

Zabrakło mi tylko pytania do bohaterki, "czy zrobiłabyś to jeszcze raz" lub "czy będziesz to robić dalej". Wielkie pytania, wielkie dylematy moralne.

Psychologia postaci bogata i wyłożona w stronę widza. Nawiązujemy z bohaterami kontakt, poznajemy ich dość dobrze, dzięki czemu z seansu narodzić się mogą jakieś emocje przed ekranem.

Mike Leigh świetnym reżyserem jest, a to rodzaj kina, w którym czuje się najlepiej, zatem dziwić nie powinno, iż wyszedł po prostu bardzo dobry film.



Vera Drake
reż. Mike Leigh, 2004

Moja ocena: 8 /10

czwartek, 22 września 2011

Euforia

Film rosyjski. Jak to z filmami rosyjskimi bywa, ładny dla oka. Do tego koledzy filmowcy zza wschodniej granicy zdążyli nas przyzwyczaić. Zdjęcia, jak przed sensem można było się spodziewać (i rączki zacierać), doskonale skadrowane.

Sam świat filmowy znakomicie prezentuje się na ekranie. Wielka, pusta przestrzeń. Step. Wokoło niczego nie ma. Ani lekarza, ani straży pożarnej - najbliższa cywilizacja w odległości kilku godzin drogi. Tylko trawa, less, wąwozy i rzeka Don. Cisza, pustka i hulający wiatr.



W zasadzie, postaci wraz ze swoimi problemami zostały wrzucone na wielką otwartą przestrzeń. Tylko wielka scena i aktorzy, nic więcej... Ta sceneria aż prosi się o gęsty dramat psychologiczny!

Ale niestety, w "Euforii" nie ma czego oglądać. Postaci są papierowe. Krzątają się po łące, siedzą myślą, chodzą to tu, to tam, bo coś ich gryzie. My wszystko obserwujemy z daleka, na podkładzie melodyjnej muzyki ze wschodem lub zachodem słońca w tle. Ładnie miało być, jest, ale co dalej...



Z tej historii właściwie nic nie wynika, całość można streścić w dwóch zdaniach. Prostacka dramaturgia, utarty schemat i brak istotnych treści. Nawet samemu nic wyciągnąć nie można, bo wszystko pokazane było nam z daleka, zagłębić się w to wszystko nie ma jak.

Lubię filmy z małą ilością dialogów. Reżyser powinien przede wszystkim opowiadać obrazem, nie tylko słowem. Tutaj dialogów nie było prawie wcale, a reżyserskiej finezji jeszcze mniej.

Dlatego, koniec końców, przychodzi nam oglądać płynącą sobie bez celu zakochaną parę oraz miotającego się z lewej nogi na prawą, mocno nawalonego cały film męża zdradzającej żony. Do tego rzeka, trawa, less, niebo i dwie stare chaty na środku niczego - ot, cała "Euforia".



Euforia
reż. Iwan Wyrypajew, 2006

Moja ocena: 4 /10