niedziela, 30 października 2011

Shortbus

Fabularne porno.

Sprawnie, umiejętnie, lekką ręką poprowadzona fabuła. W świat bohaterów jesteśmy wprowadzeni za pomocą podświetlanej makiety miasta. Oni żyją gdzieś w tych tekturowych budynkach, ich światło jest jednym z tysiąca świateł. Czasem, co można potraktować jako metaforę, następują skoki napięcia i ono przygasa.



Fabuła jest płynna, atmosfera lekka, całość dosyć przystępna. Wszystko opowiedziane z dużym przymrużeniem oka. Lekko zwariowane, ciut przerysowane, mocno wyzwolone.

Aktorzy amatorscy, ale nie przeszkadzają w odbiorze filmu. Humor rozładowuje ewentualną spinę tudzież obrzydzenie lub oburzenie widzów. Bo...



"Shortbus" balansuje na granicy zwykłego porno, a czasem tę cienką granicę przekracza. Jednak jest tu jakiś sens. W tym wszystkim rozchodzi się o mocno nietypowe - ale jednak - o problemy bohaterów. I wszystko byłoby w porządku, gdyby odważne sceny nie były nadużywane.

Niestety, z czasem przestaje z nich cokolwiek wynikać, treść gdzieś się mocno plącze, staje się niewyraźna, zamotana. Niektóre wątki się urywają, inne banalizują. Nic więc dziwnego, że wszystko sprowadza się do wysłodzonego, do bólu ładnego, mocno kiczowatego zakończenia.



Shortbus
reż. John Cameron Mitchell, 2006

Moja ocena: 4 /10

niedziela, 23 października 2011

Baby są jakieś inne

Baby, ach te baby.

Zachęceni cyckami na plakacie młodzi i starzy, łyse dresy, mądrzy i głupi Polacy gremialnie maszerują do kin na nowy film Marka Koterskiego. Już od pierwszych minut, gdy z ekranu pada pierwsze, klasyczne "kurwa", słyszy się ryk spadającej z foteli młodzieży. Później, gdy bohaterowie filmu jadą, nic się nie dzieje, tylko jadą, nie wysiadają wcale z samochodu, mija godzina, wciąż jadą i gadają, młodzież zasypia i przebudza się tylko na dźwięk ulubionego, staropolskiego słowa. Reasumując - dobrze zareklamowany film, chętnie oglądany w kinach, zbija kokosy, więc przed pójściem na seans najlepiej upewnić się, że na wybraną przez nas godzinę na sali nie będzie prawie nikogo, aby w spokoju móc obejrzeć "Baby".



Sam utwór całkiem niezły. Bohaterowie, choć co prawda nie dojeżdżają do żadnego celu, nic się w nich nie zmienia, nie potrafią spojrzeć z innej perspektywy niż ich, wąska, własna, odrobinę wypaczona, to sama podróż przez rozmowę jest dostatecznie wartościowa, aby na ekran mogły wypłynąć liczne żale samców. A, moim zdaniem, najlepsze w tym wszystkim jest to, że obraz Koterskiego wytyka przywary i dziwaczne zwyczaje kobiet w sposób, który jednocześnie ukazuje ułomności oraz krótkowzroczność przedstawicieli płci, która je wypowiada (mężczyzn).



Całość ogląda się dobrze, bo styl rozmowy bohaterów jest literacki, niezwyczajny. Drugi (Robert Więckiewicz), szczególnie na początku, mówi dokładnie tak, jak Adaś Miauczyński w "Dniu Świra". Pierwszy (Adam Woronowicz) to filozof posiadający nie tylko sporą wiedzę o świecie, ale także własne na jego temat przemyślenia. W efekcie ich dialog to chwilami żywcem wyrwane tematy z podręcznika do psychologii, monologi frustratów oraz żale mężów z kilkunastoletnim doświadczeniem. Ponadto w dziele Koterskiego znajdują się sceny utrzymane w poetyce onirycznej oraz elementy dodające wydarzeniom znaczenia metaforycznego. Zachowania kobiet są mocno przerysowane tak, by potwierdzały teorie, które padają na ich temat w samochodzie.

Całość dla mnie zdecydowanie zabawna, ozdobiona barwnymi teksami i delikatnym, prawie niesłyszanym podkładem z fragmentów utworów Chopina. Film w miarę równy, choć mógłbym wskazać jeden przestój, który w tak skonstruowanej fabule szczególnie daje się odczuć.

Warto zobaczyć.



Baby są jakieś inne
reż. Marek Koterski, 2011

Moja ocena: 6 /10

wtorek, 4 października 2011

Kino piwniczne 2011

Blog to ponoć internetowy pamiętnik, więc - ku pamięci - opowiem, co ostatnio robiłem.

Kilka dni z moich tegorocznych, krótkich wakacji postanowiłem poświęcić na oglądanie filmów. Wreszcie jest czas, ochota i... warunki. Wraz z moim rozrywkowym wujkiem, z którym już w altance oglądaliśmy filmy seriami (Letnie kino szołerkowe 2007), musieliśmy wymyślić coś nowego. Najpierw, pewnego ciepłego wrześniowego wieczora, na białej ścianie jego domu wyświetliliśmy "13. dzielnicę". Ogromny obraz na ścianie, trochę wyżej Wielki Wóz na rozgwieżdżonym niebie i odgłosy walki dobiegające z mocno podkręconych głośników. Było fajnie, ale za zimno, za wilgotno i do tego pełno gapiów przeszkadzających w oglądaniu. Podsumowując, pomysł dobry, ale mało praktyczny, więc kombinowaliśmy dalej.

Drugi pomysł spodobał się nam bardziej - kino w piwnicy!

Wujek niedawno dostał w spadku spore pomieszczenie w piwnicy (5m x 4,5m). Rozpadające się ściany, pełno gnijących jabłek (to był magazyn na owoce) i krata zamiast okna.  Nie zastanawiając się długo, wujek zabrał się do roboty wcielając w życie swoje i moje pomysły. Wstawił okno, wytynkował ściany, na podłodze wyłożył dywany, ustawił meble. Następnie poprowadziliśmy kable, rozstawiliśmy głośniki, pomalowaliśmy ścianę i pospawaliśmy półkę na projektor. Od pięciu dni w naszym kinie oglądamy filmy. Wszyscy wiedzą, że seanse rozpoczynają się o 19.00. Frekwencja jest różna: od 2 do 10 osób. Do tej pory obejrzeliśmy następujące tytuły:

Generał (1998) moja ocena 7/10
Ballada o żołnierzu (1959) moja ocena 7/10
Pokolenie (1954) moja ocena 6/10
Świat się śmieje (1934)  moja ocena 5/10
Cotton Club (1984)  moja ocena 4/10
Bez przebaczenia (1992)  moja ocena 8/10
Droga na Zachód (1961) moja ocena 5/10
Mississippi w ogniu (1988)  moja ocena 7/10
Essential Killing (2010) moja ocena 5/10
Made in Poland (2010) moja ocena 7/10
Przetrwać w Nowym Jorku (1995)  moja ocena 7/10


Niestety, jutro pora rozpoczynać rok akademicki. Czas, aby zajrzeć do kina piwnicznego, będzie (o ile w ogóle będzie) teraz tylko w weekendy. Planujemy z wujkiem cały czas modernizować nasze kino. Na suficie mają się znaleźć wytłoczki po jajkach, na ścianie zainstalować trzeba będzie kaloryfer. Zawsze marzyłem o własnym kinie domowym z prawdziwego zdarzenia :-))