Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nicolas Winding Refn. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nicolas Winding Refn. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 kwietnia 2012

Drive

Zderzenie dwóch filmowych światów

Za Nicolasem Windingiem Refnem nie przepadam, ale w tym miejscu oddać muszę należne mu pochwały, na które najnowszym dziełem sobie w pełni zasłużył. Nicolas posiada doskonały warsztat, ba... nazwać to mogę śmiało talentem połączonym z wyczuciem.

Najbardziej podobały mi się - czego nietrudno się domyślić - ciche sceny pełne znaczących spojrzeń i gestów. On patrzy na nią, delikatny uśmiech, cisza i wszystko jasne. Między bohaterami w pewnym momencie iskrzy, interakcja jest niesamowita, a jeszcze lepsze to, jak została przekazana na ekranie. Nawet skojarzyło mi się to z filmem "Rocky", a to już coś. Pojedyncze dźwięki, odpowiednio dobrane oświetlenie, scenografia i znakomicie poprowadzeni aktorzy. Aż chce się oglądać!



Film ten ma styl i klasę dzięki tempu, nastrojowi, gracji, z jaką został wykonany. Niestety, jest celowo taki, a nie inny, i - jak na mój gust - po prostu zepsuty. Co z tego, że na ekranie rodzi się wielka wartość emocjonalna, skoro za chwilę bohater wsiada do wozu i odbywa pościg. W nim gubi przeciwnika zaciągając ręczny przy 200 km/h i następnie jadąc 130 km/h na wstecznym - tandeta. Dalej już krew leje się strumieniami, materac chroni przed strzałami z pistoletu, a wszystko jest mocno (i na siłę) wydarte ze wszystkich możliwych konwencji, a do tego przerysowane osiągając poziom niesmaczności i nieestetyczności.

Cichy i prosty film o dobrym sąsiedzie przeplata się z kontrastującym z nim filmem o superkierowcy, który jednym ruchem ręki pokonuje wszystkich złoczyńców miażdżąc im czaszki. Strasznie to szpanerskie i oryginalne do bólu. Zwykła zabawa konwencją, z której nic poza zabawą nie wynika. Sam główny bohater jest taką marionetką w rękach reżysera - biały, czarny, biały, czarny.


Ja całości nie kupuję. Doceniam jednak nowatorskie(?) spojrzenie na tego typu kino - superbohater próbuje się wycofać, a to okazuje się nieoczekiwanie bardzo trudne. Są tam też pewnie jakieś wyrzuty sumienia (należy się ich domyślać). To wszystko niestety wydaje mi się sprowadzać jedynie do zabawy konwencją na poziomie Quentina Tarantino, no... może ciut wyżej.

A treść? Sprowadza się i zamyka w słowach lecącej na zakończenie piosenki... tak na marginesie, bardzo wpadającej w ucho :-)


Drive
reż. Nicolas Winding Refn, 2011

Moja ocena: 6 /10

piątek, 18 lutego 2011

Valhalla Rising

Początek filmu oceniam na 1 /10. Głównie ze względu na liczne drastyczne sceny, które budzą mój stanowczy sprzeciw.

Wiem, że to plemiona pierwotne, że tak było w rzeczywistości, ale to nie powód, by pokazywać je dzisiejszemu widzowi. Może film miał być realistyczny, lecz realizm to nie wypadające na ziemię flaki, ale wiarygodność w ukazywaniu świata, wydarzeń oraz psychologii postaci.

Uważam, że nie można takich rzeczy pokazywać, gdyż to niszczy u widzów wrażliwość i poczucie piękna. Emanuje z ekranu agresją, bezwzględnością i zabija czułość na cudze cierpienie.



Rozumiem, że to film dla dojrzałych, dorosłych i ukształtowanych widzów, nie dla dzieci, ale nie tylko dzieci są podatne na oddziaływanie tego typu obrazów. Wydaje mi się, że nawet, jeśli rozumowo wyprzemy to, co zobaczyliśmy, ono zostaje w naszej podświadomości i wpływa na naszą wrażliwość i delikatność. A osobiście uważam, że zadanie sztuki jest z goła inne. Powinna ona budować i umacniać w nas poczucie piękna oraz naszą wrażliwość na innych ludzi, ich problemy i cierpienie.

Ponadto, początek budzi mój sprzeciw, gdyż mam wrażenie, iż początkowe drastyczne sceny miały za zadanie jedynie zszokować, wzbudzić kontrowersje i wywołać, tak potrzebny temu filmowi, rozgłos. Początek przecież jedynie naświetla pewną sytuację wyjściową dla dalszych wydarzeń. A owe zapoznanie się widza z konkretnymi faktami, z ze specyfiką świata filmowego, z tłem historycznym oraz rysami bohaterów mogło nastąpić w różnoraki sposób.

Bo czym się różni dobry reżyser od złego reżysera? Zły reżyser pokazuje wyrywanie flaków i rozłupywanie czaszek. Dobry reżyser potrafi powiedzieć to samo sugerując i używają metafor. No, ale często złemu reżyserowi zależy również na fanach „Piły”, na rozgłosie oraz tym, by jego film był fajny. A jak krew tryska, to zdaniem niektórych jest fajnie.

Dla mnie wzorcowym przykładem tak rozumianej dobrej reżyserii jest krótki fragment nagrodzonego znakiem jakości „KYRTAPS Poleca!” filmu „PieniądzRoberta Bressona z 1983 roku. Do obejrzenia poniżej.


Wzbudzona kawa w filiżance mówi więcej, niż jakakolwiek ekspresja aktorska, więcej niż słowa, czy samo uderzenie w twarz. Tyle w tym emocji! Gdyby któryś z reżyserów w taki sposób pokazywał mordowanie, to byłby piękny spektakl... a tak, latają głowy i pękają czaszki, a widz zamyka oczy... chyba, że jest nieczuły, że okrutne widoki go nie ruszają lub nawet podniecają i bawią.

Jednak Nicolas Winding Refn nie jest z pewnością złym reżyserem, bo w dalszej części filmu udowadnia, że z wyczuciem coś powiedzieć również potrafi, że niepotrzebna mu dosłowność, że potrafi sprawnie posługiwać się filmowymi środkami wyrazu. Tym bardziej ganię ten film za jego brutalny początek. Może nie jakoś rewelacyjnie i niezbyt twórczo NWR to robi, ale widać, że potrafi i w ten sposób oszczędza widzom rozlewu krwi.

Ale do rzeczy, już nie czepiając się brutalności i obrzydliwości. Sam film jest bardzo ciekawy i nietypowy. Niemal pozbawiony słów. Posiada sporo wymieszanych ze sobą symboli oraz metafor.

Tak zastanawiając się nad własną interpretacją doszedłem do wniosku, że to wszystko jest mało konkretne i strasznie otwarte na szereg odczytań. To widz, nie twórca, nadaje treść filmowi.

Dla mnie najistotniejsza była sama postać Jednookiego. Jego błądzenie, podróż inicjacyjna, szukanie w życiu właściwej „drogi do domu”. Ostatecznie okazał się on zwycięzcą. Znalazł drogę i poszedł nią.

To dzieło surowe, nieźle sfotografowane. Ale chyba twórcy trochę zabrakło doświadczenia w tworzeniu takiego typu kina. Jest tu dużo pustych dłużyzn, które nie wypełnia reżyser. On się odsuwa i zostawia miejsce dla widzów. Sam nie ma wiele do powiedzenia. Ogranicza się do jak najlepszego realizowania fabuły, prostej historii. Ma nadzieję zahipnotyzować widza, wciągnąć do swojego świata i w ten sposób na niego podziałać.

Czy się to udaje? Zależy indywidualnie od widza.



Valhalla Rising
reż. Nicolas Winding Refn, 2009

Moja ocena: 7/10

Bronson

Zalety. Przede wszystkim narracja. Subiektywna, doskonale pasuje do opowiadanej historii. Bohater przedstawia swoje losy: widzom – siedząc prosto przed kamerą i patrząc w nią; wymyślonej publiczności – przed którą daje show spełniając swoje marzenie; także jako głos z offu.



Właśnie głównie dzięki narracji, początek jest bardzo dynamiczny i przyciągający uwagę. Fabuła rozwija się szybko i, jak na film biograficzny, zaskakująco dużo się w niej dzieje. Nie dowiadujemy się zbędnych pierdoł, tylko kluczowe fakty ważne dla dalszych wydarzeń.

I wreszcie przechodzimy do spektaklu przemocy. Bohater z lania po mordach próbuje uczynić sztukę i zasłynąć w tej dziedzinie jako mistrz. Tylko w pewnym momencie, zaczynamy z nim sympatyzować. To bezwzględny morderca, zero moralne, człowiek szalony, a zostaje pokazany jako fajny kolo. Taki drugi Rambo, który z gracją leje pięciu policjantów w pojedynkę. Z tym, że Rambo walczył w dobrej wierze, przeciw niesprawiedliwości. Mordując walczył o życie. Bronson po prostu się bawi w zabijanie. Przez to życie ludzkie w tym filmie sprowadzone jest do tej samej roli, co w grze komputerowej, a mordowani policjanci to nie istoty ludzkie, ale anonimowe, ruchome cele.



Wszystko przez to, że film przedstawia zawężony obraz świata. Pomija moralny aspekt kolejnych wydarzeń. Jest strasznie ubogi psychologicznie. Zauważcie, że nie ma tu w ogóle emocji bohaterów. Bronson to robocop, który nie czuje bólu ani żadnych uczuć. Czasem tylko się głupkowato uśmiechnie. Pozostali bohaterowie też są sztuczni, przybierają tylko określone pozy. Nawet psychologia bibliotekarza, który został zakładnikiem Bronsona w jego celi, ogranicza się do zmarszczenia czoła... W końcu to fajny film o fajowskim gościu, co ładnie lal w mordę, więc tu nie ma czasu na takie pierdoły. Musi być akcja.

Wiem, że spłycam, bo w końcu, abstrahując o jakości i głębokości obserwacji, to studium psychiki wariata z całym podłożem, które sprawiło, że Michael Peterson stał się Bronsonem. Z tym, że ja tego nie kupuję.



Bronson
reż. Nicolas Winding Refn, 2008

Moja ocena: 6 /10