wtorek, 30 grudnia 2014

Lewiatan

Kawał solidnego, sensownego i głębokiego kina bez fajerwerków.


Dawno nie widziałem tak dobrego scenariusza. Ten film jednocześnie na wielu poziomach opowiada o rzeczach istotnych. Z jednej strony, stanowi obraz życia na dalekiej północy, gdzie rządzi władza autorytarna, gdzie szary człowiek musi się jej całkowicie podporządkować. Z drugiej strony, to obraz upadku człowieka i jego relacji z najbliższymi. Pojawiają się tu pytania o: sens życia bohaterów, kondycję ich sumień i słuszność dokonywanych przez nich wyborów.

Jak zwykle u Zwiagincewa, są tu świetne zdjęcia Mikhaila Krichmana, dużo otwartych przestrzeni i cisza. Sporo uwagi zostaje poświęcone psychologii wszystkich postaci, a wydarzenia na ekranie mają w niej odpowiedzi.



Moim zdaniem, reżyser trochę za bardzo skupia się na Merze, trochę za dużo w tym filmie jest demonizowania go. Niemniej, można to zrozumieć, gdyż zapewne ten obraz ma na celu również piętnowanie patologii w ojczyźnie reżyseria i walce z nią. Jakby nie patrzeć, to film odrobinę zaangażowany politycznie.

Można też mieć zastrzeżenia, co do zasadności i długości niektórych scen. Spodziewałem  się również większej poetyckości, metaforyczności w sposobie przekazywania treści, do czego przyzwyczaił mnie Andriej Zwiagincew swoimi poprzednimi dziełami.

Jednak w ostatecznym rozrachunku, „Lewiatan” jest filmem bardzo dobry.



 [krótka próba interpretacji – zawiera istotne szczegóły filmu]

Dom, choćby położony w najpiękniejszym miejscu, wybudowany własnymi rękoma, najwspanialszy i związany z historią rodziny, zawsze pozostanie tylko budynkiem – rzeczą materialną. Rzeczy materialne mają to do siebie, że są tymczasowe, nietrwałe. Bohater skupił się na walce o dom drewniany, ale zaniedbał ciągłą budowę domu rodzinnego – relacji z najbliższymi. Szczęście próbował budować na posiadaniu rzeczy materialnych, patrząc krótkowzrocznie w najbliższą przyszłość, nie dbając tym samym o własną duchowość, sumienie, nie zastanawiając się nad sensem życia. W efekcie, tracąc swój dom drewniany, stracił wszystko to, co miał. Jego życie się zawaliło. W trudnym momencie, spękane szwy relacji rodzinnych całkiem puściły, syn, żona i mąż pozostali sami ze sobą w wielkiej bezradności i poczuciu bezsensu.

Tymczasem, nieważne czy żyje się w dobrze zorganizowanych społeczeństwie, czy w skorumpowanym państwie władzy biurokratów i układów partyjno-kościelnych, gdzie mer stoi nad prawem, wszędzie są rzeczy dużo istotniejsze od drewnianego, samochodu, pieniędzy i wódki. Bez tego wszystkiego można osiągnąć szczęście, dzięki miłości do najbliższych, dobrze rozwiniętemu i czystemu sumieniu.

Jednak bohater filmu zaliczył upadki na każdym kroku. Najpierw zderzył się z układem rządzących, później zawiódł na przyjacielu, następnie stracił żonę i dziecko. Cierpiał jak Hiob, lecz cierpienie go zabiło, a nie uszlachetniło. Poszło ono na marne. Świat się nic nie zmienił - po zimie nadal przychodzi wiosna (ostatnie ujęcia), wszystko nadal wygląda tak samo, tylko Bohatera już nie ma.

Warto obejrzeć.

Lewiatan
reż. Andriej Zwiagincew, 2014

Moja ocena: 8 /10

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Czarne słońca

Film ten jest niesamowity, oryginalny, punk rockowy, industrialny, bardzo wyrazisty. Pełno w nim dymu i niepokojącej muzyki Kultu. Znajdziecie w nim sporo nieoczywistych, często metaforycznych treści, trochę pokręconą, oderwaną od ziemi fabułę.

"Czarne słońca" to jedno z tych dzieł, które można pokochać lub wyłączyć po dziesięciu minutach, ale na pewno trzeba je docenić. Jaka będzie Wasza reakcja? Przekonajcie się sami:

 
Czarne słońca
reż. Jerzy Zalewski, 1992

wtorek, 21 października 2014

Ida

Inteligentny, dojrzały, doskonały. Najlepszy polski film ostatnich kilkunastu lat!


Ten film jest tak ascetyczny, jak życie zakonne. Tutaj przy pomocy minimalnej liczby słów i ujęć wyrażana jest maksymalna ilość treści. Widać to doskonale już we wstępie. Reżyserowi wystarczy kilkanaście sekund i kilka kadrów, by dogłębnie przedstawić bohaterki. Sala sądowa, orzełek bez korony, dwa zdania odpowiednio wypowiedziane przez aktorkę – tyle, i wszystko jasne. Trudno mi znaleźć w tym filmie choć jedno zbędne ujęcie.

Ida” ma to, co charakteryzuje najlepsze filmy, czyli jednocześnie opowiada na dwóch poziomach – dosłownym i metaforycznym. Jest tu wiele odniesień, sugestii, symboli, które nie tylko dodają nowe, poboczne treści, ale czasem wręcz solo są używane przez autora do narracji kolejnych wydarzeń.

Jest tu wiele filmowych smakołyków. Do nich na pewno zaliczyłbym doskonałe zdjęcia. Są one utrzymane ciekawym stylu. Twórcy zostawiają dużo wolnej przestrzeni w górnej części kadrów. Aktorzy często znajdują się w środku, u dołu obrazu. Punktowe oświetlenie podkreśla tylko to, co jest najważniejsze. Podobnie, jak reżyser opowiadając historię, tak samo zdjęcia skupiają uwagę widza tylko na najistotniejszych elementach odrzucając wszystko to, co jest zbędne.



Wreszcie w polskim filmie przekonała mnie kreacja rzeczywistości minionych lat. Tutaj zarówno muzyka jest wspaniale dobrana, jak również scenografia, kostiumy, czy nawet styl bycia ludzi.

Popisy aktorskie to materiał na kolejny akapit tej recenzji. Doskonała Agata Trzebuchowska nie gra do kamery. Jej gra, jak sama postać, jest wyciszona, wycofana, (stoi) gdzieś z boku.  Jej przeciwieństwem jest bohaterka kreowana przez Agatę Kuleszę. Twarda, zdecydowana, bezkompromisowa. One są jak ogień i woda zarówno pod względem stylu bycia, jak i wyznawanych wartości, poglądów, doświadczeń, pomysłów na życie. Zestawienie ze sobą na ekranie obu postaci sprawia, że lecą iskry. Dodatkowo Dawid Ogrodnik robi niesamowite rzeczy na ekranie. Pewnie nie będę oryginalny, ale wróżę mu na prawdę wielką przyszłość. Najpierw obejrzałem go w „Chce się żyć”, później tutaj. To co robi ten facet sprawia, że czapka sama spada z głowy.



Całość jest niezwykle treściwa, przemyślana i poukładana. Dawno w polskim kinie nie widziałem tak dobrego scenariusza. Postaci są niezwykle ciekawe i bogate psychologicznie. Treść jest dużo mocniejsza od głośnego „Pokłosia”, a jeden z głównych wątków fabularnych „Idy” dotyczyła w zasadzie tego samego. Jednak film Pawlikowskiego jest dużo mniej przystępny – nie wali mięsem po ekranie, nie mówi i nie pokazuje wszystkiego dosłownie. Jest w tym dużo wyczucia, przy jednoczesnym budowaniu tajemnicy, nastroju. Dzięki temu, całość ma dużą siłę wyrazu.

Drugi główny wątek związany jest z dojrzewaniem do dokonania świadomego wyboru drogi w życiu. Jest on o poście i karnawale. O tym, co w bohaterkach siedzi głęboko w środku. Autorzy filmu poruszają te trudne tematy w tak umiejętny sposób, z taką lekkością i precyzją, że ręce same składają się do oklasków.

Wreszcie ostatnie ujęcie, które podsumowuje treść, sens i jakość tego filmu stokroć lepiej, niż moja powyższa recenzja.

Majstersztyk!


Ida
reż. Paweł Pawlikowski, 2013

Moja ocena: 10 /10
(ostatnio tak wysoką ocenę wystawiłem 19 czerwca 2011 filmowi "Idź i patrz")

niedziela, 19 października 2014

Geograf przepił globus

Dosyć lekkie, przystępne kino z ambicjami poruszania głębszych tematów. 


Geograf przepił globus” mogę podzielić na trzy części. Początek, który wygląda jak klasyczna komedia. Część drugą, moim zdaniem najsłabszą, nieco pokręconą, opowiadającą o wzajemnych zdradach, dziwnych przygodach miłosnych i postrzelonej relacji małżeńsko-koleżeńskiej bohaterów. Trzecią, najbardziej poważną i ambitną, rozgrywającą się na dalekim, rosyjskim odludziu.

Zapowiada się dziwacznie? I otóż to. Nie sposób pogodzić tak różne estetycznie i fabularnie części w jednym filmie. W efekcie, ten obraz jest zlepkiem różnych, nie do końca pasujących do siebie pomysłów. Scenarzysta zdecydowanie przesadził z upychaniem wszystkiego do jednego wora. Scenariusz wyszedł przekombinowany, mało spójny, słaby dramaturgicznie.

Do tego, w obrębie wyżej wymienionych części, ciąg kolejnych wydarzeń nie przekonuje, a portrety psychologicznie bohaterów są mgliste, mało wiarygodne – tak samo, jak ich decyzje, postawy wobec wydarzeń. Trochę w tym sztuczności. Razi  to o tyle, o ile film ma ambicje opowiadania o życiowych prawdach, emocjach.

Przemiany bohaterów pod wpływem wydarzeń są jedynie gdzieś w tle. Nie ma żadnego wyraźnego zwrotu. Wszystko się ciągnie w tym samym tonie.  



Jednak całość ogląda się dobrze (szczególnie część pierwszą i trzecią; podczas części drugiej, jedna osoba wyszła z sali kinowej). Film jest nieoczywisty, niesztampowy. W świat bohaterów można wejść i poddać się nastrojowi rosyjskiej rzeczywistości. Jest tutaj wiele powodów do śmiechu, a i treść jest warta zatrzymania się nad nią na chwilę.  

Obejrzeć można, lecz nie spodziewajcie się obrazu z najwyższej półki.


Geograf przepił globus
reż. Aleksandr Veledinsky, 2013

Moja ocena: 6 /10

niedziela, 2 marca 2014

Rozdanie Oscarów - a co mnie to obchodzi!?

Na łamach internetowego serwisu TVN24.pl, ukazał się dzisiaj tekst zatytułowany „10 powodów, dlaczego Oscar NIE jest najważniejszą nagrodą filmową na świecie”.  Z treścią artykułu warto się zapoznać, choć to bardziej szukanie sensacji, niż  głębszy wywód.  Natchnął on mnie jednak do napisania tutaj kilku zdań na podobny temat.

Oscary są bardzo ważnymi nagrodami filmowymi,  za którymi stoi kilka poważnych atutów. Pierwsze rozdano już w 1929 roku, podczas gdy najstarszy festiwal rozpoczęto w 1932 w Wenecji. Z ich przyznawaniem wiążą się ogromne pieniądze. Zarówno te, które wytwórnie przeznaczają na promocję swoich filmów, jak również te, które przynosi oglądana na całym świecie gala wręczania nagród, aż do dolarów, które zarobią filmy nagrodzone statuetkami poprzez zwiększone zainteresowanie ich pokazami, wydaniami DVD, emisjami w telewizji. Oscar ma także dobrą, rozpoznawalną na całym świecie markę i logo. To jeden z istotnych elementów kultury masowej. Filmy oscarowe ogląda się na całym świecie. To najważniejsza nagroda jednego z największych na świecie ośrodków filmowych – Hollywood, które rocznie wytwarza tysiące wielkich produkcji.


Jednak, jak to z produktami przemysłu filmowego bywa, silnie działają tutaj prawa ekonomii, a realna wartość artystyczna często przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Zatem na Oscara może liczyć tylko taki film, który jest przystępny i swoją treścią wychodzi naprzeciw jak najszerszemu gronu amerykańskich odbiorców. Nie może być to film trudny, nudny, o niepopularnej lub zanadto ambitnej tematyce. Musi być zrozumiały w USA i swoją fabułą interesować jak najwięcej ludzi. W tym kontekście oscarowy film nie różni się niczym od dobrego hamburgera. Ma smakować jak największej liczbie osób, jak najwięcej konsumentów ma go kupić, polubić. Musi być modny, a nie w pełni wartościowy i zdrowy. Ma być dla jak najszerszego grona odbiorów, a nie perfekcyjnie wykonany przez największym mistrzów kuchni z najwyższej jakości składników.

Dlaczego to takie ważne? Oscary przyznaje Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej. Składa się z kilku tysięcy członków (nie wiadomo dokładnie ilu). Są to głównie nominowani do Oscara, którzy zasiadają w niej dożywotnio. Jak się łatwo domyśleć, większości z nich nie chce się oglądać wszystkich filmów, które w danym roku trafiają do kin i potencjalnie mogą  zasłużyć na Oscara. Nawet pewnie nie chce się im oglądać wszystkich nominowanych do tej nagrody (plotki).  Członkowie Akademii są anonimowi. Mogą być stronniczy, kapryśni i… możemy iść z wymienianiem dalej. Do głosowania nie muszą się wcale przykładać, nie muszą wybierać najlepszego filmu, a ten, na którym bawili się najlepiej.

Wreszcie, dla całkowitej jasności (od tego powinienem właściwie zacząć). Akademia Filmowa to Akademia USA, której zadaniem w pierwszej kolejności jest nagrodzić najlepsze filmy z USA, następnie filmy, które w minionym roku pojawiły się na ekranach kin w USA (99% to filmy anglojęzyczne, bo Amerykanie nie chodzą do kina na filmy z napisami). Wreszcie, jest jedna kategoria dla filmów, które nie są po angielsku, a zostały wyświetlone w kinach w USA (często specjalnie tylko po to, aby mieć szansę na Oscara). I koniec.


Inne kraje mają swoje Akademie Filmowe, które analogicznie przyznają nagrody filmom wyprodukowanych przez ich kraje i wyświetlone w kinach na ternie ich krajów. Brytyjczycy rozdają nagrody BAFTA, Francuzi Cezary, Hiszpanie Goya, a Polacy Orły. Gdyby nie siła przebicia i długa historia Oscarów to interesowalibyśmy się nimi tak samo, jak włoskimi Donatello. Do tego mamy ogólnoeuropejską akademię, która na podobnych zasadach co roku przyznaje nagrody najlepszym filmom z całego kontynentu (dawne Feliksy). Jeżeli już miałbym się czymś takim interesować z wypiekami na twarzy, to oglądałbym rozdanie Europejskich Nagród Filmowych.

Są jednak także nagrody, które wręcza się najlepszym filmom niezależnie od kraju pochodzenia i języka, w jakim powstał. To nagrody przyznawane na festiwalach filmowych. Mają onw różną rangę krajową lub międzynarodową. Obecnie według FIAPF jest 13 najważniejszych festiwali międzynarodowych (klasa A). Swoje filmy na nie zgłaszają najwybitniejsi twórcy. Przechodzą one ostrą selekcję zanim znajdą się w konkursie głównym. Podczas konkursu nieanonimowe i nieprzypadkowe jury nagradza najwybitniejsze dzieła. Za najważniejsze nagrody filmowe uznaje się – Złotą Palmę z Cannes, Złotego Lwa z Wenecji i Złotego Niedźwiedzia z Berlina. Filmy nagrodzone tymi statuetkami zazwyczaj okazują się najlepszymi na świecie w danym roku i często zapisują się w kanonie klasyki kina.


Ponadto chciałbym zwrócić uwagę na nagrody FIPRESCI. To organizacja zrzeszająca najwybitniejszych krytyków filmowych z całego świata. Przyznaje własne wyróżnienia, w tym również na najważniejszych festiwalach. Często ich decyzja jest taka sama, jak decyzja jury festiwalowego, co potwierdza fakt, że wygrał rzeczywiście najlepszy film. Czasem jednak nagrodę FIPRESCI otrzymuje inny tytuł, na który również warto zwrócić uwagę.

Podsumowując. Oscar jest najważniejszą nagrodą amerykańskiego przemysłu filmowego (dział gospodarki narodowej, wielki biznes wytwarzający produkty sprzedawane w kinach, eksportowane na cały świat). Nijak ma się jednak do sztuki filmowej.


Pisałem z głowy. Jeżeli coś pokręciłem to poprawcie, ja sprostuję. 

wtorek, 25 lutego 2014

Spring Breakers

Podobał mi się. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie jest tyle, ile elementów wykonania, na których można tutaj zwiesić oko. Oczywiście, nie chodzi mi o odtwórczynie głównych ról.


Ten film jest po prostu świetnie wyreżyserowany. Autor wprost wybornie posługuje się środkami wyrazu sprawiając, że forma idealnie pasuje do treści. Historia utrzymana jest w tej samej konwencji, co styl jej opowiadania i przekładania na ekran.

Mamy tutaj wyborną grę świateł i barw, cieni i półmroków. Przy użyciu różnych filtrów uzyskano efekty różnorodnego rozmazywania lamp. Ich kolor zawsze były doskonale dobrane i dostosowane do charakteru danej sceny oraz wygląd wnętrz, w których rozgrywała się akcja. Kolory ubrań bohaterek również były przemyślane. Za każdym razem  tworzyły spójne kompozycje . Kolory ubrań jednej aktorki pasowały do kolorów ubrań innej i dostosowane były do sceny, kadru oraz tego, w którym jego miejscu dana aktorka się znajdzie!

Film podobnie, jak opowiadana w nim historia jest nico nierealny, oderwany od rzeczywistości, senny, by nie powiedzieć przyćpany. Taka również  jest narracja - często powtarzane te same słowa i sceny, chwilowe wybiegi w przyszłość i powroty do przeszłości. Wszystko jest jak jakaś wizja oderwana od szarej rzeczywistości.

Wspaniale zachowane jest tu wyczucie dobrego smaku. Mimo częstego pokazywania zachowań nieobyczajnych, nie ma tutaj niczego dosadnego, czy dosłownego. Wszystko jest oparte na skojarzeniach, podtekstach, które wystarczą, aby widz dopowiedział sobie całą resztę która tam się dzieje. Wręcz w drugą stronę. W tym filmie sporo jest estetyzacji, poetyzacji brudu, brzydoty, przemocy. Niczym bohaterki żyjące w swoim odrealnionym świecie marzeń, wyobrażeń, patrzymy na to, co się dzieje.

Jest tu także kilka dobrych scen opartych na poetyce kontrastu. Takie są telefoniczne rozmowy, udających przez chwilę grzeczne, dziewczyn z ich rodzicami. Słyszymy je w tle scen hedonistycznej rozpusty zaprzeczającej ich słowom. Moją ulubioną tego typu sceną jest ta przy fortepianie. Dziewczyny w różowych kominiarkach z karabinami w dłoniach tańczą w kółku i śpiewają słodką piosenkę Britney Spears.  



Jednak świetna reżyseria i wykonanie nie wystarczą. Potrzebny jest jeszcze dobry scenariusz, co do którego mam mieszane uczucia. Miałem wrażenie, jakby napisał go ktoś niezdecydowany do końca, co tak naprawdę chce powiedzieć. Miał kilka świetnych pomysłów, ale nie stworzyły one spójnej całości, z której coś by wynikało. W efekcie otrzymujemy doskonale wyglądającą na ekranie historię bez rozwinięcia i zakończenia.

Bohaterki spełniają swoje marzenia o super imprezie i… koniec filmu. Pod wpływem tego, co się wydarza, nic się w nich nie zmienia. Żadna z nich nawet ani odrobinę nie zmądrzała – dwie tylko się przestraszyły i uciekły, a ich wybory nie zostały tutaj szerzej naświetlone. Brakuje tu całkowicie łańcucha przyczynowo-skutkowego, przez co nie jestem przekonany, czy całość ma jakikolwiek sens. Dodatkowo strzałem w kolano jest zupełnie nierealne zakończenie i bezsensowna ostatnia scena. Zupełnie jakby ktoś piszący scenariusz nie wiedział co dalej i skończył całość . Bez ładu, składu, sensu, a już w ogóle bez jakiejkolwiek (choćby poza filmem) ciągłości historii bohaterek.

Mimo to, mi się podobało i zapisało się w pamięci. Film jest wyrazisty, ciekawie zrobiony, zawiera kilka fajnych pomysłów. Szkoda, że nad sensem przedstawionej w nim historii nikt dłużej nie pomyślał. 


Spring Breakers
reż. Harmony Korine, 2012

Moja ocena: 6 /10

czwartek, 9 stycznia 2014

Teoremat

Wspaniała poezja filmowa

To mój nr 2 na liście najwspanialszych filmów, jakie w życiu widziałem. Arcydzieło kompletne porażające treścią, prowadzące dialog z widzem, odnoszące się do jego doświadczeń, poglądów, duchowości, zmysłu estetyki. Perfekcyjnie wyreżyserowane i napisane. Przyprawione wspaniałą muzyką, opowiadające obrazem, a nie słowami padającymi z ust bohaterów. Parabola poetycka o niezwykle silnej, lecz niejednoznacznej wymowie. 

Stworzona przez wielce utalentowanego i równie kontrowersyjnego poetę, malarza i reżysera Pier Paolo Pasoliniego – nonkonformistę, marksistę, homoseksualistę zamordowanego podczas rzekomej próby gwałtu na niepełnoletnim chłopcu.  

Teoremat może być tłumaczony jako pojęcie w logice oznaczające tezę udowodnioną w pewnym obszarze zagadnień. Z języka greckiego "theoréma" to przedmiot oglądu lub intuicyjny widok. Po polsku człon "teo" wskazuje na związek znaczeniowy z Bogiem, a "remat" to składnik zdania wskazujący na treść dotyczącą wyróżnionego przedmiotu.


Uwaga. Dalsza część recenzji zawiera interpretację całej fabuły, zatem zdradza jej istotne elementy. Polecam najpierw obejrzeć film, samemu go zinterpretować, a następnie zapoznać się z poniższym tekstem.

Wydawałoby się, że rodzina właściciela wielkiej fabryki ma wszystko, co potrzebne jest człowiekowi do szczęścia. Otacza się luksusowymi dobrami materialnymi. Ma piękny dom z ogrodem, służbę i dużo pieniędzy. Ma przyjaciół i, przed wszystkim, siebie nawzajem.

Ci możni ludzie, zgodnie ze wzorcami kulturowymi, spożywają razem obiad przy wspólnym stole, ładnie się ubierają, są po prostu osobami z klasą. Wielu innych na pewno im tego zazdrości. W tym naszym, zwykłym, codziennym rozumieniu, osiągnęli oni w życiu wiele lub są na najlepszej drodze, aby to osiągnąć. 

Tymczasem, z szerszego, ostatecznego punktu widzenia, oni żyją na pustyni. Poruszają się tylko tu i teraz. Nie dbają o kondycję oraz rozwój duchowy. Ich życie przepełnia pustka, choć oni nawet sobie tego nie uświadamiają. Za bardzo są zajęci życiem z dnia na dzień i myślami skupionymi wokół spraw przyziemnych, aby zadać sobie pytanie o sens życia, aby dostąpić oświecenia i poczucia tej pustki, tej pustyni. 

Jednak pewnego dnia pojawia się w ich domu nieproszony, nieznany nikomu gość w białym sweterku. Nie wychodzi z przyjęcia wraz z innymi, ale zostaje na dłużej czując się zupełnie jak u siebie. Nikt przeciw jego wizycie nie protestuje. Jest z nim coś nie tak, wywiera on na domowników jakiś nietypowy wpływ. Ogólnie cała sytuacja jest jakaś dziwna.



Wreszcie się zaczyna. Następuje punkt zwrotny w fabule filmu i życiu jego bohaterów. Jako pierwsza wielką energię nieznanego Gościa odkrywa prosta, bogobojna sprzątaczka. Wydaje się, iż czuje się ona tym przytłoczona i niegodna obcowania z czymś tak wspaniałym. Próbuje popełnić samobójstwo, lecz Przybysz ją powstrzymuje. Sprzątaczka kładzie się na łóżko, lecz kontakt seksualny nie ma miejsca. Gość z powrotem zakrywa jej nogi. Dochodzi do kontaktu między tym dwojgiem na znacznie wyższym, duchowym poziomie. W tym momencie sprzątaczka zdaje się obcować z sacrum. To coś jak objawienie.

W dalszej kolejności Syn, Matka, Ojciec i Córka doświadczają kontaktu z Przybyszem. Moim zdaniem tylko w przypadku Córki możemy mówić o akcie seksualnym. Chodź nic nie zostaje pokazane, to świadczyć mogą o tym późniejsze słowa o staniu się kobietą. Niemniej, ewentualny seks jest tylko częścią objawienia czegoś nadludzkiego.

Wizyta Gościa odciska olbrzymie piętno na bohaterów. Cieszą się obcowaniem z nim. Jednak pewnego dnia, Przybysz odchodzi na zawsze. Zostawia bohaterów samych sobie. Ich życie nigdy więcej już nie będzie takie samo jak dawniej. Doświadczyli sacrum, a teraz ponownie przychodzi im żyć w profanum. Cierpią oni z tego powodu, gdyż tęsknota za świętością bardzo ich boli. Teraz samemu przychodzi im kroczyć drogą do tego celu. Dążyć do ideału duchowego żyjąc w świecie materialnym, czyli zmagać się z „kompleksem Tołstoja”.

Szybko okazuje się, że nie każdy z nich jest na to gotowy. Córka, która miała szukać drogi w swojej kobiecości, cierpi do tego stopnia, że nie wytrzymuje i popada w zapaść psychiczną. Przestaje się komunikować ze światem, trafia do szpitala. Matka szuka swojej drogi w przygodnym seksie z nieznajomymi, który nie daje jej spełnienia. Syn próbuje wyrazić się poprzez sztukę i w niej znaleźć sacrum. Wreszcie ojciec, który porzuca swoje bogactwo, porzuca wstyd, zdziera szaty i staje przed pracownikami takim, jakim Bój go stworzył. Przestaje wobec nich się wywyższać, prezesować. Jest tylko człowiekiem równym im w wymiarze duchowym. W tej swojej nagości cierpi krocząc nadal po pustyni, szukając sacrum, pokutując za swoją przeszłość.

Jedyną spełnioną wydaje się być Służąca. Wraca na wieś i tam medytuje. Staje się dla mieszkańców w pewnym sensie odpowiednikiem Przybysza, osobą przez niego posłaną. Nie przyjmuje posiłków, potrafi leczyć i lewitować. Ostatecznie jednak zakopuje się pokutne w ziemi nie po to, aby umrzeć, ale by płakać nad grzechami swoimi i świata.


W filmie podkreślana jest seksualność bohaterów choćby przez sugestywne ujęcia męskiego krocza i pośladów w obcisłych spodniach. Jednak, czy to nie jest wyznacznik stylu Pasolliniego? Film ma wymowę bardzo marksistowską, ale przecież nawet Jezus był socjalistą i rewolucjonistą.

Ostateczne pytanie pozostaje do końca otwarte – czy Przybysz był Bogiem czy demonem? Z jednej strony w pewnym sensie zbawił bohaterów otwierając im oczy na marność życia doczesnego, dając nadzieję obcowania z sacrum. Jednak czy wskazał im drogę do świętości? Czy dał nadzieję na ostatecznie, pośmiertne zbawienie? Czy pozostawił ich samych sobie w wielkiej rozpaczy, poczuciu pustki na życiowej pustyni, w wielkim bólu? A może to bohaterowie nie potrafili udźwignąć swojego krzyża, za bardzo doskwierał im „kompleks Tołstoja” i w swojej słabości przegrali walkę?

Arcydzieło!


Teoremat
reż. Pier Paolo Pasolini, 1968

Moja ocena: 10 /10