czwartek, 9 stycznia 2014

Teoremat

Wspaniała poezja filmowa

To mój nr 2 na liście najwspanialszych filmów, jakie w życiu widziałem. Arcydzieło kompletne porażające treścią, prowadzące dialog z widzem, odnoszące się do jego doświadczeń, poglądów, duchowości, zmysłu estetyki. Perfekcyjnie wyreżyserowane i napisane. Przyprawione wspaniałą muzyką, opowiadające obrazem, a nie słowami padającymi z ust bohaterów. Parabola poetycka o niezwykle silnej, lecz niejednoznacznej wymowie. 

Stworzona przez wielce utalentowanego i równie kontrowersyjnego poetę, malarza i reżysera Pier Paolo Pasoliniego – nonkonformistę, marksistę, homoseksualistę zamordowanego podczas rzekomej próby gwałtu na niepełnoletnim chłopcu.  

Teoremat może być tłumaczony jako pojęcie w logice oznaczające tezę udowodnioną w pewnym obszarze zagadnień. Z języka greckiego "theoréma" to przedmiot oglądu lub intuicyjny widok. Po polsku człon "teo" wskazuje na związek znaczeniowy z Bogiem, a "remat" to składnik zdania wskazujący na treść dotyczącą wyróżnionego przedmiotu.


Uwaga. Dalsza część recenzji zawiera interpretację całej fabuły, zatem zdradza jej istotne elementy. Polecam najpierw obejrzeć film, samemu go zinterpretować, a następnie zapoznać się z poniższym tekstem.

Wydawałoby się, że rodzina właściciela wielkiej fabryki ma wszystko, co potrzebne jest człowiekowi do szczęścia. Otacza się luksusowymi dobrami materialnymi. Ma piękny dom z ogrodem, służbę i dużo pieniędzy. Ma przyjaciół i, przed wszystkim, siebie nawzajem.

Ci możni ludzie, zgodnie ze wzorcami kulturowymi, spożywają razem obiad przy wspólnym stole, ładnie się ubierają, są po prostu osobami z klasą. Wielu innych na pewno im tego zazdrości. W tym naszym, zwykłym, codziennym rozumieniu, osiągnęli oni w życiu wiele lub są na najlepszej drodze, aby to osiągnąć. 

Tymczasem, z szerszego, ostatecznego punktu widzenia, oni żyją na pustyni. Poruszają się tylko tu i teraz. Nie dbają o kondycję oraz rozwój duchowy. Ich życie przepełnia pustka, choć oni nawet sobie tego nie uświadamiają. Za bardzo są zajęci życiem z dnia na dzień i myślami skupionymi wokół spraw przyziemnych, aby zadać sobie pytanie o sens życia, aby dostąpić oświecenia i poczucia tej pustki, tej pustyni. 

Jednak pewnego dnia pojawia się w ich domu nieproszony, nieznany nikomu gość w białym sweterku. Nie wychodzi z przyjęcia wraz z innymi, ale zostaje na dłużej czując się zupełnie jak u siebie. Nikt przeciw jego wizycie nie protestuje. Jest z nim coś nie tak, wywiera on na domowników jakiś nietypowy wpływ. Ogólnie cała sytuacja jest jakaś dziwna.



Wreszcie się zaczyna. Następuje punkt zwrotny w fabule filmu i życiu jego bohaterów. Jako pierwsza wielką energię nieznanego Gościa odkrywa prosta, bogobojna sprzątaczka. Wydaje się, iż czuje się ona tym przytłoczona i niegodna obcowania z czymś tak wspaniałym. Próbuje popełnić samobójstwo, lecz Przybysz ją powstrzymuje. Sprzątaczka kładzie się na łóżko, lecz kontakt seksualny nie ma miejsca. Gość z powrotem zakrywa jej nogi. Dochodzi do kontaktu między tym dwojgiem na znacznie wyższym, duchowym poziomie. W tym momencie sprzątaczka zdaje się obcować z sacrum. To coś jak objawienie.

W dalszej kolejności Syn, Matka, Ojciec i Córka doświadczają kontaktu z Przybyszem. Moim zdaniem tylko w przypadku Córki możemy mówić o akcie seksualnym. Chodź nic nie zostaje pokazane, to świadczyć mogą o tym późniejsze słowa o staniu się kobietą. Niemniej, ewentualny seks jest tylko częścią objawienia czegoś nadludzkiego.

Wizyta Gościa odciska olbrzymie piętno na bohaterów. Cieszą się obcowaniem z nim. Jednak pewnego dnia, Przybysz odchodzi na zawsze. Zostawia bohaterów samych sobie. Ich życie nigdy więcej już nie będzie takie samo jak dawniej. Doświadczyli sacrum, a teraz ponownie przychodzi im żyć w profanum. Cierpią oni z tego powodu, gdyż tęsknota za świętością bardzo ich boli. Teraz samemu przychodzi im kroczyć drogą do tego celu. Dążyć do ideału duchowego żyjąc w świecie materialnym, czyli zmagać się z „kompleksem Tołstoja”.

Szybko okazuje się, że nie każdy z nich jest na to gotowy. Córka, która miała szukać drogi w swojej kobiecości, cierpi do tego stopnia, że nie wytrzymuje i popada w zapaść psychiczną. Przestaje się komunikować ze światem, trafia do szpitala. Matka szuka swojej drogi w przygodnym seksie z nieznajomymi, który nie daje jej spełnienia. Syn próbuje wyrazić się poprzez sztukę i w niej znaleźć sacrum. Wreszcie ojciec, który porzuca swoje bogactwo, porzuca wstyd, zdziera szaty i staje przed pracownikami takim, jakim Bój go stworzył. Przestaje wobec nich się wywyższać, prezesować. Jest tylko człowiekiem równym im w wymiarze duchowym. W tej swojej nagości cierpi krocząc nadal po pustyni, szukając sacrum, pokutując za swoją przeszłość.

Jedyną spełnioną wydaje się być Służąca. Wraca na wieś i tam medytuje. Staje się dla mieszkańców w pewnym sensie odpowiednikiem Przybysza, osobą przez niego posłaną. Nie przyjmuje posiłków, potrafi leczyć i lewitować. Ostatecznie jednak zakopuje się pokutne w ziemi nie po to, aby umrzeć, ale by płakać nad grzechami swoimi i świata.


W filmie podkreślana jest seksualność bohaterów choćby przez sugestywne ujęcia męskiego krocza i pośladów w obcisłych spodniach. Jednak, czy to nie jest wyznacznik stylu Pasolliniego? Film ma wymowę bardzo marksistowską, ale przecież nawet Jezus był socjalistą i rewolucjonistą.

Ostateczne pytanie pozostaje do końca otwarte – czy Przybysz był Bogiem czy demonem? Z jednej strony w pewnym sensie zbawił bohaterów otwierając im oczy na marność życia doczesnego, dając nadzieję obcowania z sacrum. Jednak czy wskazał im drogę do świętości? Czy dał nadzieję na ostatecznie, pośmiertne zbawienie? Czy pozostawił ich samych sobie w wielkiej rozpaczy, poczuciu pustki na życiowej pustyni, w wielkim bólu? A może to bohaterowie nie potrafili udźwignąć swojego krzyża, za bardzo doskwierał im „kompleks Tołstoja” i w swojej słabości przegrali walkę?

Arcydzieło!


Teoremat
reż. Pier Paolo Pasolini, 1968

Moja ocena: 10 /10