Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zapiski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zapiski. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 marca 2014

Rozdanie Oscarów - a co mnie to obchodzi!?

Na łamach internetowego serwisu TVN24.pl, ukazał się dzisiaj tekst zatytułowany „10 powodów, dlaczego Oscar NIE jest najważniejszą nagrodą filmową na świecie”.  Z treścią artykułu warto się zapoznać, choć to bardziej szukanie sensacji, niż  głębszy wywód.  Natchnął on mnie jednak do napisania tutaj kilku zdań na podobny temat.

Oscary są bardzo ważnymi nagrodami filmowymi,  za którymi stoi kilka poważnych atutów. Pierwsze rozdano już w 1929 roku, podczas gdy najstarszy festiwal rozpoczęto w 1932 w Wenecji. Z ich przyznawaniem wiążą się ogromne pieniądze. Zarówno te, które wytwórnie przeznaczają na promocję swoich filmów, jak również te, które przynosi oglądana na całym świecie gala wręczania nagród, aż do dolarów, które zarobią filmy nagrodzone statuetkami poprzez zwiększone zainteresowanie ich pokazami, wydaniami DVD, emisjami w telewizji. Oscar ma także dobrą, rozpoznawalną na całym świecie markę i logo. To jeden z istotnych elementów kultury masowej. Filmy oscarowe ogląda się na całym świecie. To najważniejsza nagroda jednego z największych na świecie ośrodków filmowych – Hollywood, które rocznie wytwarza tysiące wielkich produkcji.


Jednak, jak to z produktami przemysłu filmowego bywa, silnie działają tutaj prawa ekonomii, a realna wartość artystyczna często przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Zatem na Oscara może liczyć tylko taki film, który jest przystępny i swoją treścią wychodzi naprzeciw jak najszerszemu gronu amerykańskich odbiorców. Nie może być to film trudny, nudny, o niepopularnej lub zanadto ambitnej tematyce. Musi być zrozumiały w USA i swoją fabułą interesować jak najwięcej ludzi. W tym kontekście oscarowy film nie różni się niczym od dobrego hamburgera. Ma smakować jak największej liczbie osób, jak najwięcej konsumentów ma go kupić, polubić. Musi być modny, a nie w pełni wartościowy i zdrowy. Ma być dla jak najszerszego grona odbiorów, a nie perfekcyjnie wykonany przez największym mistrzów kuchni z najwyższej jakości składników.

Dlaczego to takie ważne? Oscary przyznaje Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej. Składa się z kilku tysięcy członków (nie wiadomo dokładnie ilu). Są to głównie nominowani do Oscara, którzy zasiadają w niej dożywotnio. Jak się łatwo domyśleć, większości z nich nie chce się oglądać wszystkich filmów, które w danym roku trafiają do kin i potencjalnie mogą  zasłużyć na Oscara. Nawet pewnie nie chce się im oglądać wszystkich nominowanych do tej nagrody (plotki).  Członkowie Akademii są anonimowi. Mogą być stronniczy, kapryśni i… możemy iść z wymienianiem dalej. Do głosowania nie muszą się wcale przykładać, nie muszą wybierać najlepszego filmu, a ten, na którym bawili się najlepiej.

Wreszcie, dla całkowitej jasności (od tego powinienem właściwie zacząć). Akademia Filmowa to Akademia USA, której zadaniem w pierwszej kolejności jest nagrodzić najlepsze filmy z USA, następnie filmy, które w minionym roku pojawiły się na ekranach kin w USA (99% to filmy anglojęzyczne, bo Amerykanie nie chodzą do kina na filmy z napisami). Wreszcie, jest jedna kategoria dla filmów, które nie są po angielsku, a zostały wyświetlone w kinach w USA (często specjalnie tylko po to, aby mieć szansę na Oscara). I koniec.


Inne kraje mają swoje Akademie Filmowe, które analogicznie przyznają nagrody filmom wyprodukowanych przez ich kraje i wyświetlone w kinach na ternie ich krajów. Brytyjczycy rozdają nagrody BAFTA, Francuzi Cezary, Hiszpanie Goya, a Polacy Orły. Gdyby nie siła przebicia i długa historia Oscarów to interesowalibyśmy się nimi tak samo, jak włoskimi Donatello. Do tego mamy ogólnoeuropejską akademię, która na podobnych zasadach co roku przyznaje nagrody najlepszym filmom z całego kontynentu (dawne Feliksy). Jeżeli już miałbym się czymś takim interesować z wypiekami na twarzy, to oglądałbym rozdanie Europejskich Nagród Filmowych.

Są jednak także nagrody, które wręcza się najlepszym filmom niezależnie od kraju pochodzenia i języka, w jakim powstał. To nagrody przyznawane na festiwalach filmowych. Mają onw różną rangę krajową lub międzynarodową. Obecnie według FIAPF jest 13 najważniejszych festiwali międzynarodowych (klasa A). Swoje filmy na nie zgłaszają najwybitniejsi twórcy. Przechodzą one ostrą selekcję zanim znajdą się w konkursie głównym. Podczas konkursu nieanonimowe i nieprzypadkowe jury nagradza najwybitniejsze dzieła. Za najważniejsze nagrody filmowe uznaje się – Złotą Palmę z Cannes, Złotego Lwa z Wenecji i Złotego Niedźwiedzia z Berlina. Filmy nagrodzone tymi statuetkami zazwyczaj okazują się najlepszymi na świecie w danym roku i często zapisują się w kanonie klasyki kina.


Ponadto chciałbym zwrócić uwagę na nagrody FIPRESCI. To organizacja zrzeszająca najwybitniejszych krytyków filmowych z całego świata. Przyznaje własne wyróżnienia, w tym również na najważniejszych festiwalach. Często ich decyzja jest taka sama, jak decyzja jury festiwalowego, co potwierdza fakt, że wygrał rzeczywiście najlepszy film. Czasem jednak nagrodę FIPRESCI otrzymuje inny tytuł, na który również warto zwrócić uwagę.

Podsumowując. Oscar jest najważniejszą nagrodą amerykańskiego przemysłu filmowego (dział gospodarki narodowej, wielki biznes wytwarzający produkty sprzedawane w kinach, eksportowane na cały świat). Nijak ma się jednak do sztuki filmowej.


Pisałem z głowy. Jeżeli coś pokręciłem to poprawcie, ja sprostuję. 

wtorek, 4 października 2011

Kino piwniczne 2011

Blog to ponoć internetowy pamiętnik, więc - ku pamięci - opowiem, co ostatnio robiłem.

Kilka dni z moich tegorocznych, krótkich wakacji postanowiłem poświęcić na oglądanie filmów. Wreszcie jest czas, ochota i... warunki. Wraz z moim rozrywkowym wujkiem, z którym już w altance oglądaliśmy filmy seriami (Letnie kino szołerkowe 2007), musieliśmy wymyślić coś nowego. Najpierw, pewnego ciepłego wrześniowego wieczora, na białej ścianie jego domu wyświetliliśmy "13. dzielnicę". Ogromny obraz na ścianie, trochę wyżej Wielki Wóz na rozgwieżdżonym niebie i odgłosy walki dobiegające z mocno podkręconych głośników. Było fajnie, ale za zimno, za wilgotno i do tego pełno gapiów przeszkadzających w oglądaniu. Podsumowując, pomysł dobry, ale mało praktyczny, więc kombinowaliśmy dalej.

Drugi pomysł spodobał się nam bardziej - kino w piwnicy!

Wujek niedawno dostał w spadku spore pomieszczenie w piwnicy (5m x 4,5m). Rozpadające się ściany, pełno gnijących jabłek (to był magazyn na owoce) i krata zamiast okna.  Nie zastanawiając się długo, wujek zabrał się do roboty wcielając w życie swoje i moje pomysły. Wstawił okno, wytynkował ściany, na podłodze wyłożył dywany, ustawił meble. Następnie poprowadziliśmy kable, rozstawiliśmy głośniki, pomalowaliśmy ścianę i pospawaliśmy półkę na projektor. Od pięciu dni w naszym kinie oglądamy filmy. Wszyscy wiedzą, że seanse rozpoczynają się o 19.00. Frekwencja jest różna: od 2 do 10 osób. Do tej pory obejrzeliśmy następujące tytuły:

Generał (1998) moja ocena 7/10
Ballada o żołnierzu (1959) moja ocena 7/10
Pokolenie (1954) moja ocena 6/10
Świat się śmieje (1934)  moja ocena 5/10
Cotton Club (1984)  moja ocena 4/10
Bez przebaczenia (1992)  moja ocena 8/10
Droga na Zachód (1961) moja ocena 5/10
Mississippi w ogniu (1988)  moja ocena 7/10
Essential Killing (2010) moja ocena 5/10
Made in Poland (2010) moja ocena 7/10
Przetrwać w Nowym Jorku (1995)  moja ocena 7/10


Niestety, jutro pora rozpoczynać rok akademicki. Czas, aby zajrzeć do kina piwnicznego, będzie (o ile w ogóle będzie) teraz tylko w weekendy. Planujemy z wujkiem cały czas modernizować nasze kino. Na suficie mają się znaleźć wytłoczki po jajkach, na ścianie zainstalować trzeba będzie kaloryfer. Zawsze marzyłem o własnym kinie domowym z prawdziwego zdarzenia :-))

wtorek, 15 lutego 2011

Z kronikarskiego obowiązku 3

Filadelfijska opowieść, reż. George Cukor, 1940
Wyższe sfery rozgrywają swoje miłosne gierki. Całość porządnie napisana i zrobiona, ale do bólu przewidywalna i w wielu miejscach kapiąca lukrem.
5 /10

Gilda, reż. Charles Vidor, 1946
Ckliwa historyjka miłosna z wątkiem kryminalnym. Dobrze wykonana.
5 /10

Piętro wyżej, reż. Leon Trystan, 1937
Pełen zabawnych scen i zwariowanych bohaterów. Oparty na kilku ciekawy solidnych fundamentach fabularnych. Jednak nie wychodzi poza sytuacje komiczne.
6 /10

Świnki, reż. Robert Gliński, 2009
Temat interesujący i chyba nigdy wcześniej nie poruszany w polskim kinie. Fabuła rozwija się logicznie i ciekawie, ale później utyka w pewnym miejscu oraz do końca nie przekonuje.
5 /10

Dzień, w którym umrę, reż. Grzegorz Lipiec, 2004
Świeży, szczery, punkowy. Zrealizowany z polotem, wyraża dość głębokie i ciekawie podane treści.
8 /10

Święty interes, reż. Maciej Wojtyszko, 2010
Pozytywne zaskoczenie. Zabawny, ale przede wszystkim nie taki głupi, jak można było się spodziewać. Zaskakująco trudne tematy poruszono, jak na obraz w takim lekkim stylu przystosowanym dla szerokiego grona odbiorców.
6 /10

Krzyż walecznych, reż. Kazimierz Kutz, 1958
Napisany lekkim piórem. Bogaty w celne obserwacje. Świetny. Debiut-marzenie.
8 /10

poniedziałek, 14 lutego 2011

Seanse powtórkowe

Arizona Dream, reż. Emir Kusturica, 1993
Film nietypowy, ładny, oryginalny, lecz mętna treść, częściowo nadmuchiwana.
7 /10

Underground, reż. Emir Kusturica, 1995
Historia kraju opowiedziana w pięknym i zwariowanym filmie, który aż kipi pomysłami, genialną reżyserią, fantastyczną muzyką. Pierwszorzędna dramaturgia.
10 /10

Czarny kot, biały kot, reż. Emir Kusturica, 1998
Film pomysłowy, zwariowany, oryginalny, ale o niczym konkretnym. Trochę Emir już tutaj zaczyna odcinać kupony od swojej marki i uznanego stylu.
7 /10

Diabelska edukacja, reż. Janusz Majewski, 1995
Piękne zdjęcia. Proste, pomysłowe. Bardzo dobre.
8 /10

Stalker, reż. Andriej Tarkowski, 1979
Już takiego wielkiego wrażenia nie robi jak za pierwszym, drugim i trzecim razem (pewnie dlatego, że znam go na pamięć), ale i tak pozostaje najlepszym filmem, jaki w życiu widziałem.
10 /10

niedziela, 30 stycznia 2011

Z kronikarskiego obowiązku 2

Sesja. Dużo nauki i trochę relaksu przed monitorem. Od ostatniego wpisu obejrzałem sporo filmów, ale nic o nich nie napisałem. Tutaj i teraz rzucę dwa zadania, aby krótko streścić moje opinie o poniższych tytułach.

Delicatessen, reż. Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro, 1991
Strona plastyczna - bardzo ciekawa. Szczególnie scenografia. Pomysł na fabułę i świat filmowy- świetny. Post-apokaliptyczna rzeczywistość, przerabianie lokatorów na mięso oferowane w sklepie. Postać głównego bohatera - interesująca. Wszystko pozytywnie zakręcone i przyprawione humorem. Sprawnie zrealizowane. Jednak nie za głębokie.
6 /10

Projekt dziecko, czyli ojciec potrzebny od zaraz, reż. Adam Dobrzycki, 2010
Bezbarwny, źle napisany i zrobiony.
1 /10

Wyśnione miłości, reż. Xavier Dolan, 2010
Reżysersko trochę nieporadny, niepoprawny warsztatowo i niespójny stylistycznie. Chwilami szpanerski i mocno zalatujący Wong Kar-Wai'em. Jednak świeży, barwny i niesztampowy. Choć Dolan nie wyrobił sobie jeszcze własnego stylu, obraz wyraża wrażliwość autora i jego punkt widzenia świata. Ładny muzyczny motyw przewodni. Wpada w ucho.
5 /10

Przypadek, reż. Krzysztof Kieślowski, 1981
Seans powtórkowy. Od pierwszych sekund widać znakomity kunszt autora. Bezbłędne wykonanie. Wspaniała muzyka Kilara. Doskonali aktorzy spoglądający czasem wprost do kamery, mówiący do widzów. Fabuła oryginalna, scenariusz doskonale napisany. Treść dająca do myślenia, nie pozwala o sobie zapomnieć.
9 /10

Zabriskie Point , reż. Michelangelo Antonioni, 1970
Seans powtórkowy. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to film źle napisany i chaotyczny. Pseudopoetycki i pseudointelektualny. Krzyczy wielkie hasła, nie porusza żadnego konkretnego tematu. Początkowo niewyraźny, nieczytelny, niezrozumiały. Stojący plecami do widza. Dalej pusty, wręcz kiczowaty. Udający poezję, żywiący się jedynie pięknem natury oraz rzucanymi frazesami. Zawiera kilka zapadający w pamięć scen. Stara się nadrabiać impresjonizmem i otwartą na odczytania symboliką.
3 /10

Marzyciele, reż. Bernardo Bertolucci, 2003
Lekko opowiada intrygującą historię. Poprawnie wykonany. Godny uwagi.
7 /10

Dzień szakala, reż. Fred Zinnemann, 1973
Historia spójna, dobrze opowiedziana. Wszystko ładne, składne. Z wielkim zainteresowaniem śledziłem losy bohatera, choć sprowadzały się one jedynie do tego, czy mu się uda, czy się nie uda. Innym wymiarów ten film nie ma.
6 /10

Dziwolągi, reż. Tod Browning, 1932
Prosta i piękna historia. Kilka ciekawych pomysłów, kilka ciekawych scen. Wszystko ma sens, jedno z drugiego wynika. Parę uniwersalnych prawd o człowieku.
8 /10

Ostatni (przypuszczalnie) wyczyn Gangu Olsena, reż. Erik Balling, 1974
Trochę akcji, dużo żartów i gagów. Barwna historia, którą z przyjemnością śledziłem. Lekkie, niedzielne kino.
5 /10

Grobowiec świetlików, reż. Isao Takahata, 1988
Proste, ładne, sensowne. Ale bez przesady i rewelacji.
7 /10

Droga do szczęścia, reż. Sam Mendes, 2008
Wiarygodna psychologicznie, wciągająca obyczajówka. Wiele ciekawych tematów, niestandardowy rozwój wydarzeń. 
7 /10

Wilcze echa, reż. Aleksander Ścibor-Rylski, 1968
Bardzo mi się podobało. Bieszczadzkie krajobrazy, konie, proste postaci jak z westernu, interesująca walka dobra ze złem. Klasyczne, konkretne o sporym "współczynniku fajności". Do tego dobra muzyka i wielki uśmiech Kyrtapsa przed ekranem.
6 /10 i serduszko

Trzeci człowiek , reż. Carol Reed, 1949
Doskonały film we wspaniale skrojonym kostiumie gatunkowym. Mądry, rewelacyjnie wykonany i zagrany. Świetny scenariusz, wciągająca fabuła i nieoczekiwany rozwój wydarzeń. Wielkie kino.
8 /10

Poszukiwany, poszukiwana, reż. Stanisław Bareja, 1972
Wesoły, lekki, przyjemny, dobry.
7 /10

Koralowa wyspa, reż. John Huston, 1948
Bardzo dobrze zrobiony. Wciąga i każe kibicować bohaterom.
7 /10

czwartek, 4 listopada 2010

Z kronikarskiego obowiązku

W ostatnim czasie widziałem trzy filmy, które były zbyt pospolite, by napisać o nich coś więcej, niż poniższe kilka słów.


Hidalgo - ocean ognia” - ogląda się przyjemnie, myśleć nie trzeba, cały czas coś się dzieje, kilka razy jest z czego się uśmiać; scenariusz powiela schematy, fabuła niczym się nie wyróżnia; całość to jedna wielka głupota; kończy się mdłymi gadkami oraz bajkowymi, słodkimi rozwiązaniami wszystkich problemów; nie warto tracić czasu














Hidalgo - ocean ognia / Hidalgo
reż. Joe Johnston, 2004

Moja ocena: 2/10


Fantomas kontra Scotland Yard” - film stary, który doskonale ukrywa swój wiek; po obrazie nie widać czasu, który upłynął od dnia jego premiery; żywe kolory, współczesne dialogi; gdyby nie sztuczki montażowe robiące za efekty specjalne powiedziałbym, że nie ma on więcej, niż 30 lat; ogólnie to kino familijne jakich wiele, film z Louisem de Funès śmieszny jak każdy inny z Louisem de Funès :)














Fantomas kontra Scotland Yard / Fantômas contre Scotland Yard
reż. André Hunebelle, 1967

Moja ocena: 5/10


Morfina” - ani nie grzeje, ani nie ziębi; obok tego filmu przeszedłem zupełnie obojętnie; zrobiony dobrze, ale bez szału; zdjęcia jak to w kinie rosyjskim; wszystko w miarę czytelne, konsekwentne, przemyślane; ale nie ma czym się zachować; nie ma za co ten film zapamiętać na dłużej














Morfina / Morfii
reż. Aleksiej Bałabanow, 2008

Moja ocena: 6/10