piątek, 18 lutego 2011

Bronson

Zalety. Przede wszystkim narracja. Subiektywna, doskonale pasuje do opowiadanej historii. Bohater przedstawia swoje losy: widzom – siedząc prosto przed kamerą i patrząc w nią; wymyślonej publiczności – przed którą daje show spełniając swoje marzenie; także jako głos z offu.



Właśnie głównie dzięki narracji, początek jest bardzo dynamiczny i przyciągający uwagę. Fabuła rozwija się szybko i, jak na film biograficzny, zaskakująco dużo się w niej dzieje. Nie dowiadujemy się zbędnych pierdoł, tylko kluczowe fakty ważne dla dalszych wydarzeń.

I wreszcie przechodzimy do spektaklu przemocy. Bohater z lania po mordach próbuje uczynić sztukę i zasłynąć w tej dziedzinie jako mistrz. Tylko w pewnym momencie, zaczynamy z nim sympatyzować. To bezwzględny morderca, zero moralne, człowiek szalony, a zostaje pokazany jako fajny kolo. Taki drugi Rambo, który z gracją leje pięciu policjantów w pojedynkę. Z tym, że Rambo walczył w dobrej wierze, przeciw niesprawiedliwości. Mordując walczył o życie. Bronson po prostu się bawi w zabijanie. Przez to życie ludzkie w tym filmie sprowadzone jest do tej samej roli, co w grze komputerowej, a mordowani policjanci to nie istoty ludzkie, ale anonimowe, ruchome cele.



Wszystko przez to, że film przedstawia zawężony obraz świata. Pomija moralny aspekt kolejnych wydarzeń. Jest strasznie ubogi psychologicznie. Zauważcie, że nie ma tu w ogóle emocji bohaterów. Bronson to robocop, który nie czuje bólu ani żadnych uczuć. Czasem tylko się głupkowato uśmiechnie. Pozostali bohaterowie też są sztuczni, przybierają tylko określone pozy. Nawet psychologia bibliotekarza, który został zakładnikiem Bronsona w jego celi, ogranicza się do zmarszczenia czoła... W końcu to fajny film o fajowskim gościu, co ładnie lal w mordę, więc tu nie ma czasu na takie pierdoły. Musi być akcja.

Wiem, że spłycam, bo w końcu, abstrahując o jakości i głębokości obserwacji, to studium psychiki wariata z całym podłożem, które sprawiło, że Michael Peterson stał się Bronsonem. Z tym, że ja tego nie kupuję.



Bronson
reż. Nicolas Winding Refn, 2008

Moja ocena: 6 /10

10 komentarzy:

  1. "To bezwzględny morderca"
    Widzę, że nie oglądaliśmy tego samego filmu :P

    Na moje, to strasznie niekonsekwentny w wypadku tego filmu jesteś. Tak jakbyś go wcale nie zrozumiał:>
    Na starcie chwalisz "Bronsona" za skrajnie subiektywną narrację, a później zarzucasz mu brak moralizatorstwa i krytyki głównego bohatera, sztuczność postaci, itd., itp. Przecież to się wyklucza. To show (anty)bohatera, jego punkt widzenia. Tam nie ma obiektywnej kamery. Podstawą tutaj jest właśnie plastik. To też sposób na dystansowanie się reżysera (i widzów) do tego makabrycznego show. Zwróć uwagę jak przedstawił sceny przemocy. Przecież fani kina akcji chowają na tym filmie głowę w ręce. No i nie zapominajmy o ostatniej scenie.
    Rozumiem, że film się może nie podobać, jak wszystko przecież. Ale po co udawać jakiś obiektywizm w ocenianiu tego?:>

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się zdziwiłem kiedy przeczytałem o Bronsonie mordercy. Patryk, pamiętaj o Punisherze:)

    P.S Czerwień???Wizualnie znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, bo mi to jakoś tak się gryzie.

    Dobra, trochę się rozpędziłem. Macie rację.
    On sam opowiada o sobie, więc nic dziwnego, że przedstawia siebie w pozytywnym świetle.

    Z tym mordercą też się trochę zapędziłem.

    OdpowiedzUsuń
  4. W każdym razie ta narracja, to właśnie powód sporych kontrowersji, jakie "Bronson" swego czasu wywołał. Ale to cały Refn. Tak, to takie ostrzeżenie przed pozostałymi jego filmami, z "Pusherem" na czele;)

    OdpowiedzUsuń
  5. * z "Pusherami" na czele

    Ale dalej polecam Ci "Bleedera". Najbliżej mu do tego, czego od kina oczekujesz. Tak mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja Patryku nie oczekuje, ze filmy Refna zaczniesz nagle uważać za genialne i takie tam. Dla mnie Bronson jest kawałkiem przyzwoitej postmoderny, ale...jednocześnie jest to dobry przykład aby zobaczyć upadek tego nurtu. Strikte subiektywna narracja wygląda dobrze jako pojęcie, trudno też mi stwierdzić, czy ten film przetrwa próbę czasu. Jako dzieło dobre czy jako zaledwie przedstawiciel, którego wepchną pewnie do wiki.
    Takie Pushery chociaż również otoczone są "subiektywnością" są strikte kinem autorskim. Część pierwsza a zwłaszcza druga może ci się spodobać,ale jako zwolennik kina z morałem możesz uznać te filmy za płytkie na pewnych płaszczyznach zaś za zbytnio rozdmuchane w innych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Też ci polecam Bleedera. Jeszcze o Bronsonie, tam est taki śmieszny motyw, który bardzo lubię. Główny bohater za jeden z celów swojej egzystencji stawia sobie kompromitacje wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza systemów penitencjarnych. Podoba mi się u Refna to, że zrobił film o człowieku z "aż takimi" ambicjami.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że dobrym przykładem na (ewentualny) upadek postmoderny, to może być "Shrek 4". Bo jak ma się do tego "Bronson"? To przecież udana postmoderna, więc gdzie ten upadek? W formie filmu, która nie wywołała rewolucji i traktowana jest jako ciekawostka? Mi się wydaje, że to nie ma nic do rzeczy.

    To co pewno odrzuci Kyrtapsa od "Pusherów", to raczej ambiwalencja moralna, która je cechuje (+ gatunkowość pierwszej części). Choć wyjątkiem może być dwójka. No ale zobaczymy. Lub nie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co ma Shrek z postmoderną, to klasyczny przykład animacji, która korzysta ze sprawdzonej kliszy/klisz. Bronson jkest dobry, bo pokazuje wyraźnie i dosadnie jak ten nurt ma/powinien wyglądać z definicji. Updek postmoderny wiąże sie klaksycznie z brakiem surowcu do przemiału. Takie jest moje zdanie. Można Bronsona przedłużyć o godzinę, wykorzystując rozmaite triki narracyjne, albo skrócić go i jego charakter pozstaje ten sam. Ten nurcik sam sie zjada. Postmoderna nie przyjmuje minimalizmu, a szkoda, bo to mogłoby go nieco odświeżyć. W pewnym momencie w Bronsonie zacząłem odczuwać przesyt. Tak ma w koncu być czyż nie?

    OdpowiedzUsuń