Od tego czasu, między innymi za sprawą retrospektywy Angelopolusa na festiwalu Era Nowe Horyzonty, na FilmWebie z pięćdziesięciu ocen, zrobiło się pięćset, z dwóch komentarzy, kilkanaście. Filmy Theo ogląda co raz
więcej widzów – i słusznie. Także ja wracam dzisiaj do tego wspaniałego kina,
poznaję kolejne pozycje z filmografii mistrza, a mój zachwyt nad jego kunsztem
nie słabnie.
„Pszczelarz” rozpoczyna się sekwencją, która powala na
kolana. Każdy kadr, każdy najazd jest dopracowany do perfekcji, co sprawia, że wydobywa
on z sytuacji dramaturgicznej niesamowicie wiele emocji.
Ruch w kadrze, praca kamery, gra aktorów zgrane ze sobą w
taki sposób, że z tego filmu powinni uczyć się młodzi adepci sztuki filmowej.
Moim zdaniem, Angelopulos pokazuje tu taką perfekcję, że chyba tylko w historii
kina Robert Bresson może się z nim równać. Nic, tylko podziwiać, zachwycać się
i odbierać przekaż, który płynie do nas z ekranu.
W powietrzu coś wisi. Mimo odbywającego się wesela uderza
cisza, słychać w niej wewnętrzny ból. Bohater stoi nad przepaścią, życie, a
raczej jego sens, właśnie mu się urywa.
Jednak nadzieja umiera ostatnia. Kilka minut później na
ekranie, obserwujemy obraz człowieka, który jeszcze choć przez chwilę może
pomyśleć, że jest komuś potrzebny, że ma dla kogo żyć. Jego relacje z napotkaną
dziewczynką (ile ta aktorka miała lat? była chociaż pełnoletnia?) są chłodne,
lecz nie gesty, słowa, ale czyny są najistotniejsze.
Wiele tu symbolicznych scen. Sporo także zwrotów
nieoczywistych, zaskakujących widza. Całość jednak wykonana z wielkim wyczuciem
estetyki i z umiarem. Tempo hipnotyzuje i nie pozwala oderwać wzroku. Z ekranu
bije piękno nie tylko samej historii, ale także sposobu jej zrealizowania. Jeszcze
długo po seansie te obrazy wracają w pamięci i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Czysta poezja.
Czysta poezja.
Pszczelarz
reż. Theodoros Angelopoulos, 1986
Moja ocena: 9 /10