czwartek, 23 grudnia 2010

Dirty Dancing




Niesamowicie zbanalizowany wątek aborcji. Został do tej historii w stawiony chyba tylko po to, aby rozgrywać względy ojca Frances pomiędzy dobrym chłopcem, przyszłym lekarzem, który okazuje się zimnym draniem, a naszym super bohaterem Johnnym. Sama aborcja w tym filmie nie ma najmniejszego znaczenia, jest potraktowana jak zabieg wyrwania chorego zęba. Na żadnym z bohaterów to nie wywołuje najmniejszego wrażenia.

Sama postać głównego bohatera – Johnnego – została stworzona pod psychikę kobiet. Jest on z pozoru silnym, intrygującym, przystojnym „złym chłopcem”, a okazuje się przy bliższym poznaniu czuły, delikatny i dobry. Jego pozytywne cechy zostały do granic możliwości rozciągnięte i uwypuklone. Dzięki temu widzowi może umknąć nawet fakt, że jest on męską prostytutką.

Ogólnie on, jak i wszyscy pozostali bohaterowie, jest niesamowicie jednowymiarowy, a jego osobowość jest odrobinę niespójna i rysowana na potrzeby konkretnych scen.

Frances również plastikowa. Przeżywa piękne marzenie o wyjątkowym romansie na wakacjach, z którym mają się utożsamiać widzki. Taki taneczny Romeo i Julia. Dziewczyna z dobrej rodziny i chłopak, który nie pasuje, nie jest akceptowany przez rodziców. Ona się wymyka, ryzykuje, ma trochę adrenaliny, a dzięki temu przeżywa wspaniałe chwile.

Wszystko rozgrywa się dość szablonowo od początku do końca... uwzględniając wielki taneczny happy end i tuż przed nim smutne rozstanie i inne zawirowania.

Typowa Hollywoodzka bajka. 100% fajności, niewiele procent poziomu artystycznego.

Oglądało się dobrze. Muzyka sprawiała, że nóżka chodziła. I gdybym miał wybierać Step Up-y, Tańce z gwiazdami, na lodzie, w wodzie, czy tam gdzie, to wybrałbym Dirty Dancing.


Dirty Dancing
reż. Emile Ardolino, 1987

Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz