Co roku na całym świecie odbywa
się tysiące festiwali filmowych. Setki z nich to festiwale międzynarodowe.
Jednak tylko trzynaście zaliczanych jest do tak zwanej klasy „A”, czyli międzynarodowych festiwali konkursowych - imprez akredytowanych przez Międzynarodową
Federację Zrzeszeń Producentów Filmowych. Do nich zaliczają się, m.in.
festiwale w Karlowych Warach, Locarno, Montrealu, San Sebastian, Tokio, czy…
Warszawie. Są to wydarzenia cieszące się największym rozgłosem, a przyznawane
na nich nagrody sporo znaczą w świecie filmowym. Jednak, jak mi się wydaje,
tylko trzy, z trzynastu festiwali listy „A”, zna chyba każdy. Są to
festiwale w Cannes, Wenecji i Berlinie.
Mam wrażenie, że numerem jeden
niezmiennie pozostaje Cannes. To w ramach konkursu rozgrywanego na Lazurowym
Wybrzeżu, odbywają się światowe premiery najnowszych dzieł najwybitniejszych
twórców. To w Cannes rywalizują ze sobą Michael Haneke, Ken
Loach, bracia Dardenne, czy Bella Tarr. Festiwal, choć przejawia odrobinę skrzywienie
pro-francuskie, wydaje się być jednym z najbardziej miarodajnych przeglądów
najciekawszych nowości w danym roku. Tym bardziej, że aby się zakwalifikować do
prestiżowego konkursu głównego, trzeba prezentować bardzo wysoki poziom.
Podczas, gdy Cannes to wielkie
nazwiska wielkich reżyserów, Berlinale skupia się często na ciekawych produkcjach
z Europy Środkowej, Bałkanów. Zawsze sporo jest na nim dzieł twórców, nieznanych bliżej
zwykłemu widzowi, z nieco bardziej egzotycznych filmowo stron świata,
jak na przykład Chiny, Peru, Turcja czy Iran. Festiwal w Berlinie jest bliskim
nam, nie tylko geograficznie. To tam chętnie prezentują swoje nowe filmy polscy
twórcy. Co prawda, bez znaczących sukcesów, gdyż nigdy żadnemu polskiemu dziełu
nie udało się wygrać konkursu głównego.
W ostatnich latach Berlinale
wygrywały takie filmy, jak: „Grbavica" (9/10), „Małżeństwo Tui", „Elitarni" (3/10), „Gorzkie mleko" (6/10), „Miód" (8/10), „Rozstanie" (9/10), „Cezar musi umrzeć" (8/10), „Pozycja dziecka" (7/10), „Czarny węgiel, kruchy lód" (7/10), „Taxi-Teheran", czy „Fuocoammare. Ogień na morzu".
Dzisiaj zakończył się 67.
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie. Główną nagrodę, Złotego
Niedźwiedzia, zdobył węgierski film w reżyserii Ildikó Enyedi pt. „Testről és
Lélekről”. Można przypuszczać, że faktycznie był to najlepszy film prezentowany
w tegorocznym konkursie, gdyż niezależne jury Międzynarodowej Federacji Krytyki
Filmowej było zgodne z jury konkursowym i także przyznało swoją nagrodę (FIPRESCI)
temu dziełu. Na gali rozdania nagród nie zabrakło polskiego akcentu. Nagrodę im.
Alfreda Bauera, dla filmu fabularnego, który otwiera horyzonty sztuki filmowej,
otrzymała Agnieszka Holland za „Pokot”. Warto przypomnieć, że nie tak
dawno, bo w 2009 roku, ta nagroda powędrowała do innego Polaka – Andrzeja Wajdy
za film „Tatarak”.
Przeczytaj także: Rozdanie Oscarów – a co to mnie obchodzi!?
Akurat za Berlinale nie przepadam. Zazwyczaj dobra jakość, ale arcydzieła nie wyrastają, jak grzyby po deszczu :)
OdpowiedzUsuń