Podzieliłbym ten film na dwie części. Część główną, prawie dwugodzinną, oraz cześć drugą, zawierającą ostatnie 10-15 minut… nazwę ją haneke’owską. O części drugiej napisałem na końcu tego tekstu.
W części pierwszej obserwujemy zwykłych ludzi, którzy prowadzą zwykłe życie. Równie dobrze to mogliby być nasi rodzice lub my. Ukazana została prostota codzienności. To w niej dostrzec można miłość, jaką darzy się małżeństwo w podeszłym wieku. Haneke ucieka od sprowadzania tytułowego uczucia do zauroczenia, zakochania. Nie ma tu nastolatków, randek, pocałunków, romantycznych gestów. Miłość to wzajemny szacunek, otwartość na drugiego człowieka i dobro, jakim się go obdarza. Objawia się ona na ekranie poprzez zakładania płaszcza, wspólne posiłki, wspólne pasje bohaterów.
Jak pokazuje to dzieło, prawdziwa miłość ma wielką moc. Może ona wręcz stanowić sens życia. Dzięki niej człowiek jest w stanie znieść wiele - od bólu istnienia, przez ból fizyczny. W filmie jest piękna scena, w której bohaterka krzyczy „boli!”, a jej krzyk ustaje dopiero, gdy mąż siada obok i łapie ją za rękę.
To niezwykłe, jak Hanekemu udało się dostrzec piękno trudu pokonywania kolejnych dni życia. I tych, w których jest się szczęśliwym, i tych, gdy przychodzi choroba. Zarysowana przez niego sytuacja dramaturgiczna uderza swoją przyziemnością i prostotą. Jest wydarta prosto ze zwykłego mieszkania zwykłych ludzi. Osobiście również byłem świadkiem wylewu, który spotkał nagle mojego dziadka, więc tym bardziej to do mnie trafiło.
W części pierwszej obserwujemy zwykłych ludzi, którzy prowadzą zwykłe życie. Równie dobrze to mogliby być nasi rodzice lub my. Ukazana została prostota codzienności. To w niej dostrzec można miłość, jaką darzy się małżeństwo w podeszłym wieku. Haneke ucieka od sprowadzania tytułowego uczucia do zauroczenia, zakochania. Nie ma tu nastolatków, randek, pocałunków, romantycznych gestów. Miłość to wzajemny szacunek, otwartość na drugiego człowieka i dobro, jakim się go obdarza. Objawia się ona na ekranie poprzez zakładania płaszcza, wspólne posiłki, wspólne pasje bohaterów.
Jak pokazuje to dzieło, prawdziwa miłość ma wielką moc. Może ona wręcz stanowić sens życia. Dzięki niej człowiek jest w stanie znieść wiele - od bólu istnienia, przez ból fizyczny. W filmie jest piękna scena, w której bohaterka krzyczy „boli!”, a jej krzyk ustaje dopiero, gdy mąż siada obok i łapie ją za rękę.
To niezwykłe, jak Hanekemu udało się dostrzec piękno trudu pokonywania kolejnych dni życia. I tych, w których jest się szczęśliwym, i tych, gdy przychodzi choroba. Zarysowana przez niego sytuacja dramaturgiczna uderza swoją przyziemnością i prostotą. Jest wydarta prosto ze zwykłego mieszkania zwykłych ludzi. Osobiście również byłem świadkiem wylewu, który spotkał nagle mojego dziadka, więc tym bardziej to do mnie trafiło.
Dla nas Niemcy są mistrzami dokładności, zaś dla Niemców
niedoścignionym wzorem w tym względzie są Austriacy. Haneke z chirurgiczną
dokładnością uszył na miarę cały swój film. Każda scena, każdy dialog i
wydarzenie zostało dokładnie zaplanowane i stanowi fragment układanki budującej
tło dla emocji i wydarzeń. Chyba wszystkie fakty, jakie poznajemy na temat
życia bohaterów, są później wykorzystane do uargumentowania emocji i zachowań.
Niesamowite.
Styl typowy dla Mistrza Michaela. Długie, statyczne ujęcia z
doskonale zaplanowanym ruchem i miejscem wszystkich elementów w kadrze. Wręcz zalatywało Bressonem. Jednak czy aby na pewno końcówka filmu wynika z
poglądów autora? Treści, jaką chciał nam przekazać? Ostatecznej wymowy, jaką
chciał mu nadać? Czy może jest ona zabiegiem obliczonym na wywołanie
kontrowersji? Na utrwalenie wizerunku autora, który opowiada o ciemnych
zakamarkach ludzkiej duszy?
[spojlery – dalsza treść zdradza zakończenie filmu]
Niby bohater nie był wstanie już dalej dźwigać swojego
krzyża. Niby także trochę podupadł na zdrowiu, ale żeby podczas pierwszych
chwil słabości dokonać morderstwa... Nie wydaje mi się, żeby on to zaplanował,
żeby o tym myślał. Czyli to było w przypływie chwili? Chciał jej oszczędzić
cierpienia? Dokonał eutanazji, gdyż ona tego chciała, co przekazywała
odrzucając jedzenie i picie? Nie kupuję tego zupełnie.
Mgliste jest także to, co się stało z bohaterem. Co on sobie po
tym wszystkim myślał? Czy miał wyrzuty sumienia? Tulił się do gołębia, bo to
niby ona? Pisał jakiś list, pamiętnik, ale coś z nim dalej albo po co go pisał?
Za dużo tu rzuconych scen symboli-zagadek. Za dużo trzeba sobie samemu dopowiedzieć.
W końcówce także znalazły się zbędne ujęcia. Niepotrzebne
było pokazywanie w wielominutowych ujęciach, jak zakleja taśmą drzwi i
przygotowuje jej „pochówek”, skoro to wszystko widzieliśmy w pierwszej scenie.
Siadła w tym momencie dramaturgia.
Reasumując. Prawdziwa perełka współczesnego kina. Szkoda, że zraniona drobnym uszczerbkiem, jakim jest słabsze i, moim zdaniem, obliczone na rozgłos zakończenie.
Moja ocena: 8 /10
Nic nie napisałeś o scenach końcowych. Co myślisz o wspólnym wyjściu bohaterów i pojawieniu się ich córki w pustym mieszkaniu?
OdpowiedzUsuń"Za dużo trzeba sobie samemu dopowiedzieć" i to jest wadą dla Ciebie?;)
Można to odczytać na wiele sposobów. Widź sobie może wybrać lub samemu wymyślić, co się stało. Po morderstwie on zwariował i miał zwidy, wyszedł gdzieś z mieszkania jak obłąkany i zaginął, popełnił samobójstwo i dołączył do żony. Co tylko zapragniesz możesz tam sobie dopowiedzieć.
OdpowiedzUsuńTymczasem dla mnie film to dialog twórcy z widzem. Tutaj - po szpanerskim i nastawionym na rozgłos, zszokowanie - obrocie akcji Haneke zaczyna bełkotać, jąkać się i przedstawia widzowi wielką pustą scenę, do której ten może sobie włożyć wszystko wszystko wedle własnego uznania, swoich doświadczeń życiowych, swojej wrażliwości.
Michaela Haneke zainspirowaly do filmu podobne przezycia w rodzinie. Mysle, ze te zagadkowe sytuacje wynikaja z niemoznosci odpowiedzenia sobie na pytania, ktore stawia rzeczywistosc. Trudno podjac decyzje - wegetacja czy smierc - trudno podolac trudom zwiazanym z pielegnacja chorej kochanej osoby, zadoscuczynic jej zyczeniom. To bylo ponad sily bohatera, ktory - moim zdaniem - sfiksowal. Milosc do zony, jej zyczenie odejscia z tego swiata, opieka nad nia - jego przeroslo to wszystko, byl za wrazliwy, by moc sie z tym jakos uporac. I przeniosl sie w inny swiat, wychodzac z domu, jakby nigdy nic. To bardzo ciezka decyzja dla kazdego z nas, co zrobic z kochana, ale chora beznadziejnie osoba. Dylemat dla filozofii, polityki rodzinnej, dla kazdego prawego obywatela.
OdpowiedzUsuń