W tych trzech słowach mogę opisać najnowszy film Piotra Trzaskalskiego. „Mój rower” to wręcz familijna historia o wzajemnych relacjach
dziadka, ojca i syna, którzy w obliczu niecodziennej sytuacji zmuszeni są ze
sobą przebywać kilka dni. Co z tego wszystkiego wynika pisać nie muszę, bo bardzo
łatwo się tego domyśleć. To dzieło po prostu oryginalnością nie porywa. Jest
ono ciepłe, proste i przyjemne, a do tego skierowane dla szerokiej grupy
odbiorców.
Cała historia jest nieskomplikowana, łatwa w odbiorze,
okraszona sporą dawką życzliwego humoru. Sporo w niej naiwności, skrótowości,
uproszczeń. Wszystko to chwilami kłuje w oczy, lecz te chwile są na tyle
krótkie, by w ekspresowym tempie mógł je zalać miód wylewający się z ekranu,
przed którym należy się zrelaksować.
Poruszane tutaj treści najwyższych pułapów nie osiągają,
wręcz przypominają trochę seriale lub wesołe bajki dla dzieci. Nie ma tu też
przesadnej powagi, więc – wiedząc na co się wybierajmy – możemy to wszystko
wybaczyć reżyserowi mrugającemu co rusz zza ekranu prawym okiem do widza.
Całość jak najbardziej znośna, kupy w miarę się trzyma i wykonana jest przyzwoicie. Oglądało mi się ją dobrze, więc wielbicieli polskich
filmów od niej odstraszać nie muszę. Ja po wyjściu z kina miałem świadomość, że nie było to zbyt wysmakowane artystycznie dzieło, lecz mimo wszystko z seansu byłem zadowolony, czego i Wam życzę.
Mój rower
reż. Piotr Trzaskalski, 2012
Moja ocena: 5 /10
+
OdpowiedzUsuń