środa, 21 listopada 2012

Przyjemny, przystępny, nieszkodliwy

W tych trzech słowach mogę opisać najnowszy film Piotra Trzaskalskiego. „Mój rower” to wręcz familijna historia o wzajemnych relacjach dziadka, ojca i syna, którzy w obliczu niecodziennej sytuacji zmuszeni są ze sobą przebywać kilka dni. Co z tego wszystkiego wynika pisać nie muszę, bo bardzo łatwo się tego domyśleć. To dzieło po prostu oryginalnością nie porywa. Jest ono ciepłe, proste i przyjemne, a do tego skierowane dla szerokiej grupy odbiorców.


Cała historia jest nieskomplikowana, łatwa w odbiorze, okraszona sporą dawką życzliwego humoru. Sporo w niej naiwności, skrótowości, uproszczeń. Wszystko to chwilami kłuje w oczy, lecz te chwile są na tyle krótkie, by w ekspresowym tempie mógł je zalać miód wylewający się z ekranu, przed którym należy się zrelaksować. 

Poruszane tutaj treści najwyższych pułapów nie osiągają, wręcz przypominają trochę seriale lub wesołe bajki dla dzieci. Nie ma tu też przesadnej powagi, więc – wiedząc na co się wybierajmy – możemy to wszystko wybaczyć reżyserowi mrugającemu co rusz zza ekranu prawym okiem do widza.

Całość jak najbardziej znośna, kupy w miarę się trzyma i wykonana jest przyzwoicie. Oglądało mi się ją dobrze, więc wielbicieli polskich filmów od niej odstraszać nie muszę. Ja po wyjściu z kina miałem świadomość, że nie było to zbyt wysmakowane artystycznie dzieło, lecz mimo wszystko z seansu byłem zadowolony, czego i Wam życzę.


Mój rower
reż. Piotr Trzaskalski, 2012

Moja ocena: 5 /10

1 komentarz: