poniedziałek, 3 października 2016

Ostatnia rodzina

Kino aktorskie o silnym zabarwieniu biograficznym.

Pierwsze skrzypce w tym filmie grają aktorzy. Jest on koncertem Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika i Aleksandry Koniecznej. Bohaterowie, pokazywani najczęściej w bliskich kadrach, zachwycają kunsztem, odwzorowaniem manier i charakteru ekspresji prawdziwych Beksińskich. To oni, swoją grą, ustawiają cały film. To dzięki nim, „Ostatnią rodzinę” ogląda się bardzo dobrze, gdyż tworzy się świetna relacja postaci z widzami w kinie. Zupełnie, jakby Beksińscy siedzieli obok nas w pokoju i stroili sobie żarty, puszczając oko do nas, widzów.


Obserwowane życie rodzinne rozgrywa się we wspaniale odwzorowanej przestrzeni. Scenografia jest po prostu kapitalna! Wystrój mieszkań, wszelkie gadżety, obrazy na ścianach, płyty na półkach - świetnie podkreślają charakter tych pomieszczeń, a tym samym, współtworzą portret tytułowej rodziny i ich małego świata. 

Portret ten dopełniają elementy autobiograficzne - prawdziwe nagrania autorstwa Zdzisława. Nagrane amatorską kamerą, często w nawet najmniej odpowiednich, często zaskakujących dla widza, momentach, uwiarygadniają przekaz i świetnie pasują do tak wspaniale zagranego filmu, w tak świetnej scenografii. 



Jednak "Ostatnia rodzina" nie jest pozbawiona wad.

Moim zdaniem, film ten jest niepotrzebnie zbyt biograficzny. Za sztywno trzyma się chronologii i próbuje, jakby z kronikarskiego obowiązku, odnotować wszystkie najciekawsze i kluczowe wydarzenia z życia bohaterów. Przez to, czasem sprawia wrażenie nieco szarpanego, skaczącego po kartkach kalendarza, starającego się w teleekspresowym skrócie  powiedzieć jeszcze o tym, zaznaczyć tamto i pokazać to.

Reżyseria jest solidna, książkowa, bez choćby najmniejszej nuty szaleństwa. Czasem trąci sceną teatralną, czasem dokumentem. Biorąc pod uwagę twórczość Zdzisława oraz upodobania Tomasza, aż się prosiło o odrobinę polotu. Jeśli twórcy nie chcieli nawiązywać do horroru, bonda, czy obrazów Zdzisława, to choćby mogli pokusić się o jakieś pomysłowe ujęcie, czy mniej banalny sposobu pokazania jakieś sceny. Tymczasem nie zaskoczyło ani nie spodobało mi się nic. Co więcej, ostatnia scena jest do wycięcia/przycięcia. Prostacka przez swoją dosłowność, grająca na najniższych instynktach, licząca na wywołanie szoku. Do plusów za to należy zaliczyć klamrę narracyjną w postaci dobijania się przez ojca do mieszkania syna.

"Ostatnia rodzina" jest filmem solidnym, ciekawym, godnym uwagi. Jednak głowy nie urywa.

Ostatnia rodzina
reż. Jan P. Matuszyński, 2016

Moja ocena: 7 /10

2 komentarze:

  1. Na początku też mi się nie podobało zakończenie, to zabójstwo ukazane bez żadnego kontekstu, ale, ale... myślałem nad nim, i ten kontekst, ten którego jak widzę mało kto zauważa jest zawarty w ostatniej części filmu. Bo to zakończenie, cała jego składnia jest powtórzeniem tego co było wcześniej.

    I zgadzam się, masz racje jest tu wiele rzeczy, które są pokazane z obowiązku, lub dla efektu. Np. scena katastrofy, fajnie zainscenizowana tak naprawdę powinna wypaść w montażu, jest, ale mało istotna, po nic. Zresztą moim zdaniem film jest lepiej wyreżyserowany niż napisany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie podobało mi się to, jak morderstwo zostało pokazane - w sposób prostacki i efekciarski. Właśnie reżyseria tu kulała :)
    A samo to, że w ogóle zostało pokazane wynikało z kronikarskiego obowiązku (jak wiele innych scen). Taki styl scenariusza.

    OdpowiedzUsuń