To jeden z tych filmów, które mają wszystkie niezbędne cechy, aby stać się
kultowymi. „Sezon na kaczki” jest czarno–biały, a jego akcja dzieje się jednego
dnia, w dwóch pomieszczeniach jednego małego mieszkania. Na
ekranie obserwujemy czterech zwyczajnych bohaterów, którzy na dodatek... nie mają za dużo do roboty. Atmosfera jest jakaś dziwna, senna. Niby nic się
nie dzieje, a człowiek patrzy się na ekran jak zahipnotyzowany... albo jak
bohaterowie na obraz z kaczkami.
Z "Sezonem na kaczki" kojarzą mi się różne inne, dające się równie bardzo lubić, kultowe filmy – „Klub winowajców”, „Sprzedawcy”, „Stań przy mnie”.
Z "Sezonem na kaczki" kojarzą mi się różne inne, dające się równie bardzo lubić, kultowe filmy – „Klub winowajców”, „Sprzedawcy”, „Stań przy mnie”.
„Sezon na kaczki” kultowym jeszcze nie jest, gdyż w Polsce mało
kto o nim słyszał. Tym bardziej, zachęcam do jego obejrzenia. Niech nie zniechęci was fakt, że wolno się rozkręca, a kolejne ujęcia i sceny toczą się powoli, sennie, bo to dzięki nim możemy wpaść w pewnego rodzaju letarg, wkraczając emocjonalnie w świat
bohaterów.
A są nimi dwaj nastolatkowie, którzy wykorzystują nieobecność rodziców, aby pograć w strzelanki na konsoli i przegryźć chipsy popijając kolą. Przerywa im pukanie do drzwi nastoletniej sąsiadki, która chce skorzystać z piekarnika, aby
upiec ciasto. Na dokładkę wpada jeszcze dostawca pizzy.
Nie, nie. Nic z tego. Nadal nic się nie dzieje. Nawet długie przerwy w dostawie prądu nie przerywają leniwej atmosfery obijania się i wspólnego siedzenia.
Nie, nie. Nic z tego. Nadal nic się nie dzieje. Nawet długie przerwy w dostawie prądu nie przerywają leniwej atmosfery obijania się i wspólnego siedzenia.
Jednak to tylko pozory. Dla każdego z bohaterów ta niedziela jest bardzo ważna. W gruncie rzeczy, wystarczy, że tylko wspólnie siedzą, bo czują się ze sobą dobrze. Jak kaczki lecące w kluczu
wspierają się w locie przez życie. Potrzebują tego, bo każdy z nich ma swoje
problemy i wątpliwości. Każdy z nich dorasta, zmaga się z pytaniami dotyczącymi
zarówno swojej przyszłości, jak i przeszłości. Wybiera drogę w życiu stojąc na
rozdrożu. Nic dziwnego zatem, że (nienachalnie, bardzo naturalnie) przewijają
się tu takie tematy, jak kłopoty rodzinne, rozwód, rozstanie. Jest tu poruszany
problem niezrozumienia w domu, niemoc odnalezienia się w roli, jaką obecnie się
w życiu pełni. Są też pierwsze fizyczne doznania oraz pytania o tożsamość
seksualną. Pojawiają się podczas tego spotkania, do tej pory trzymane przez bohaterów głęboko w sobie, emocje. A wszystko to rozgrywa się tak, jakby nigdy więcej nie
miało się powtórzyć. To pierwsze i jedyne ich spotkanie. „Nie będzie już więcej
niedziel”.
Podsumowując, prosta forma, mnóstwo życiowej mądrości,
niepowtarzalny klimat i sporo humoru.
Film został nagrodzony znakiem jakości „KYRTAPS Poleca!”
przyznawanym od 2007 roku mało znanym filmom wyróżniającym się pod względem
artystycznym. Poprzednio znak jakości został przyznany w 2012 roku filmowi Alaina Resnaisa „Wujaszek z Ameryki”.
Moja ocena: 8 /10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz