Obiektywnie wysoko ocenić go nie mogę, jak niestety prawie
każdy nowy polski film ostatnich lat, jednak moja wielka sympatia dla rodzimego
kina pozwala cieszyć się każdą taką produkcją. Przy okazji nich, mimo ich pewnych
niedoróbek, aż chce się pisać pochwały... więc zaczynam.
I w tym momencie pisania tej recenzji całkowicie się
zaciąłem. Znaleźć miałem jakieś superlatywy tego filmu, pojedyncze ujęcia dla
których warto sięgnąć po ten tytuł. Miałem uzasadnić, dlaczego oglądało mi się
go przyjemnie, dlaczego jest on coś wart. Jednak, w miarę zastanawiania się nad
tym, wynajdywałem co raz to nowe wady, zwracałem uwagę na co raz więcej
elementów, które stoją na słabym poziomie. Ostatecznie doszedłem do tego, że mi
najbardziej podobały się często niezwykle trafne i umiejętnie przemycone
obserwacje przedstawionej społeczności oraz pojedyncze zabawne ujęcia. Chłopi z
kuflem w dłoni modlą się, by po słowie "Amen" szybko zamoczyć usta w
złocistym trunku... albo... no, właśnie, już mi wypadły z głowy... ale jeszcze
parę razy podczas seansu się uśmiechnąłem. A poza tym...
Pierwsze skojarzenie - "Czyż nie dobija się koni?"
z 1969 roku. I słusznie, w "Maratonie tańca" główny motyw jest ten
sam, ewidentnie zapożyczony z filmu Pollacka, jednak jedynie stanowi on tło dla
innych wydarzeń. Na pierwszym planie nie obserwujemy samego konkursu, ale to,
co dzieje się wokół tytułowego maratonu oraz za jego kulisami. Mamy tu więc
typowo wiejski festyn. Zaproszona gwiazdeczka olewa publiczność i śpiewa z
playbacku, kilka osób ma radochę i buja się na prawo i lewo w rytm muzyki, inni
piją piwo i oglądają wszystko z boku.
Główną treścią nie są obserwacje życia małego miasteczka,
ale jego bohaterowie. Rodzące się nowe i odżywające stare konflikty, są marzenia
o wielkiej wygranej, większe lub mniejsze problemy natury osobistej. Do tego
przekręt związany z okrągłą sumką pieniędzy, porachunki gangsterskie i jedna
scena rozbierana.
Niedoróbki są typowe dla średniej jakości polskiej
produkcji. Tu nie zgadzają się ujęcia, ich kolejność, oświetlenie kadrów, tam
coś zgrzyta w autentyczności, w porze dnia albo w dźwięku. Jeżeli chodzi o
scenariusz, to wszystko przyjąłem, co mi podano, ale nadprzyrodzone moce,
anioły i inne takie za bardzo nie pasowały, o braku wiarygodnej psychologii
postaci i co najmniej ciekawych relacjach przyczynowo-skutkowych nie
wspominając. O głębszym sensie tego wszystkiego, też nie.
Ogólnie całość oglądało się dosyć przyjemnie. Jeżeli ktoś -
tak jak ja - lubi obcować z wątpliwej jakości nowym polskim kinem, wyłowić może
dla siebie także kilka celnych ujęć oraz scen, które prawdopodobnie zaraz po
seansie ulegną zapomnieniu... jak i cały film.
Maraton tańca
reż. Magdalena Łazarkiewicz, 2010
Moja ocena: 3 /10