Na początku zdradzę, bo po co ukrywać rzeczy, które i tak z tonu mojej recenzji po kilku zdaniach by wyszły, że ten film strasznie mi się spodobał. Przede wszystkim, czysto subiektywnie. Po seansie bez głębszego zastanowienia kliknąłem wysoką (za wysoką) ocenę na filmwebie oraz serduszko (tytuł trafił do ulubionych). Dnia następnego, dzisiaj, rozum doszedł do głosu i ocenę poprawiłem, ale serduszko - rzecz jasna - zostało.
Co ma w sobie takiego ten film, że trafił w mój gust - nie wiem. Na pierwszy rzut oka, to nic specjalnego. Na pewno nie jest oryginalny. Wyprodukowany w 1981 roku całymi garściami, wręcz bezwstydnie czerpie z serii o Jamesie Bondzie, która powstała i zyskała sławę dużo wcześniej. Właściwie główny bohater jest francuskim Bondem. Elegancko ubrany, przystojny, kobieciarz, tajny agent, profesjonalista, najlepszy z najlepszych, wszystkim gra na nosie.
Trochę ma wspólnego ma z "Rambem". Najlepiej wyszkolony człowiek do zadań specjalnych w pewnym momencie buntuje się, staje przeciwko swoim dawnym szefom, wśród których jest jego były dowódca. Ten nauczył go wszystkiego, co wiedział, a teraz uważa, że nikt nie jest w stanie go powstrzymać... Brzmi znajomo, nawet bardzo. Podczas seansu byłem przekonany, że to żywcem wzięte z "Rambo", ale na szczęście dla "Zawodowca" okazało się, że "Rambo" powstał rok później, w 1982 roku. Zaskakujące podobieństwo.
Ogólnie ten film wygląda na starszy, niż jest w istocie. Pewnie to przez nie za dobrze zmontowane specjalne efekty dźwiękowe - mam na myśli odgłosy kopania i uderzania w twarz. Z resztą, i tak pięści zatrzymują się 20 cm przed nosem, a osoba uderzona sztucznie upada. No... może trochę przesadzam.
Więc jakie walory ma to dzieło? Na pewno ma klasę - a to w filmach bardzo cenię. Klasa filmu widoczna jest zawsze już w pierwszych sekundach jego trwania. Klasę filmu można rozpoznać oglądając dosłownie kilka losowo wybranych sekund danego filmu. Klasę (wiem, że się powtarzam, ale nie znam synonimu) "Zawodowca" tym łatwiej było mi dostrzec, gdyż podczas wczorajszego, halloweenowego wieczoru w Kinie Piwnicznym najpierw obejrzeliśmy "Krzyk" - młodzieżowy horror idealny do popkornu z keczupem. Klasy tych dwóch filmów niesamowicie kontrastują ze sobą.
Oto napisy początkowe "Zawodowca":
Przepiękna muzyka Ennio Morricone towarzyszy nam przez cały film. Pojawia się w tle bardzo często doskonale współgrając z obrazem. Odtwórca głównej roli Jean-Paul Belmondo nie tylko gra bardzo dobrze, ale również wygląda, porusza się, ma posturę odpowiadającą charakterologii postaci. Ta zaś naturalnie wpisuje się w wydarzenia będąc ich integralnym elementem. Wszystkie zaskakujące rozegrania fabularne straciłyby na swojej jakości, gdyby postać głównego bohatera została inaczej napisana lub zagrana. Dla mnie to układanka, w której wszystkie puzzle pasują do siebie idealnie. W dodatku bohater - Josselin Beaumont - jest ideowcem gotowym umrzeć za swoje idee. To sprawia, że budzi moją sympatię jako widza, zaczynam mu kibicować i liczyć na to, że uda mu się pokonać chore systemy polityczne, których marionetkami są całkiem dobrzy ludzie.
Akcja chwilami porywa, jest z czego się pośmiać, a po seansie, co wspominać... Bo takich obrazów szybko się nie zapomina, wręcz takie filmy przypominają, jak wiele kino może dać radości.
Zawodowiec
reż. Georges Lautner, 1981
Moja ocena: 7 /10
ULUBIONY
To prawda, że takich filmów się nie zapomina. Ja oglądałem go raz i to dość dawno, miło go wspominam i chętnie obejrzałbym raz jeszcze, ale chyba telewizja zapomniała o tym filmie. "Zawodowiec" to dobra sensacja z ciekawą fabułą i dobrymi scenami akcji (w tym kaskaderskie popisy Belmondo w scenie pościgu samochodowego). Muzyka Morricone zapadająca w pamięć, chociaż trochę wkurzające jest nadużywanie jednego motywu przez cały film. Tym bardziej, że ten utwór "Chi Mai" nie był wówczas utworem oryginalnym - Morricone skomponował ten utwór 10 lat wcześniej do filmu Jerzego Kawalerowicza "Maddalena". Tym większe zaskoczenie, że muzyka z "Zawodowca" została nominowana do Cezara.
OdpowiedzUsuń