sobota, 5 listopada 2011

Habemus papam - mamy papieża

Papa - papież.

Tytuł tego filmu jest beznadziejny. Po pierwsze, idiotyczny lub wymyślony dla idiotów, którzy nie skojarzą "Habemus papam" i potrzebują dodatkowych objaśnień. Po drugie, przywodzi na myśl obrazy biograficzne o Janie Pawle II, których w ostatnich latach przez nasze kina przewinęło się co najmniej kilka. Nigdy nie zainteresowałbym się tym tytułem, gdybym nie usłyszał, że wyreżyserował go Nanni Moretti.

Do tamtej pory w reżyserii tego pana widziałem tylko "Pokój syna", ale podobał mi się on bardzo, a nawet baardzo, a poza tym czuję gdzieś tam z tyłu głowy, że Moretti jest dobrym materiałem na jednego z moich ulubionych reżyserów. Niestety, jego filmy w Polsce są daleko nieznane. Nie można dorwać ich nigdzie, nawet w Internecie, jeżeli już są, to o tłumaczenia trudno. Mimo wszystko, próbować będę, szczególnie, że po ostatniej premierze kinowej zapału mam sporo.

A jaki jest najnowszy film Morettiego? Jest pomysłowy, zabawny, dobrze dopracowany, świetnie zagrany, napisany, wykonany. Wręcz rewelacyjny!



Po pierwsze, sam pomysł. Nikt z kardynałów nie chce być papieżem, a gdy jeden z nich zostaje wybrany, panikuje i ucieka z Watykanu. To sytuacja wyjściowa dla fabuły i bardzo dobrze obrazująca wszystkie inne pomysły zrealizowane w tym filmie, bo są one właśnie komiczne, ale utrzymane w poważnym tonie, wyglądają w pełni realistycznie, przekonują. Takie właśnie są mistrzostwa świata kardynałów w siatkówkę zorganizowane z nudów, taki jest pomysł na udawanie papieża przez jednego z gwardii. Sama scena ucieczki Ojca Świętego - palce lizać - z rodzynką na cieście - Stuhr klnie po polsku.

Po drugie, sama treść. To nie jest tylko szalona komedyjka dziejąca się w Watykanie. To opowieść o przemijaniu, niespełnieniu, bezsilności, braku wiary w siebie, o zmęczeniu życiem, kruchości istoty ludzkiej, na którą nakłada się ogromny ciężar. To film o problemach pewnego faceta, który w życiu odgrywa taką, a nie inną rolę. Psychologia bohaterów otwarta przed widzami.



Po trzecie, gra aktorska. O kunszcie Michela Piccoli, Jerzego Stuhra oraz Nanniego Morettiego pisać można długo, ja nie będę prawie wcale. Wspomnę tylko, że byli świetni. Jak wszyscy aktorzy w tym filmie - bezbłędnie obsadzeni. Piccoli wręcz podobny z wyglądu zarówno do polskiego papieża, jak i do Benedykta XVI. Kardynałowie również stworzeni do tych ról.

I wreszcie realizm. Połączenie zdjęć archiwalnych, nakręconych pod nie zbliżeń oraz ujęć kręconych w Watykanie specjalnie do filmu dało doskonały efekt. Scenografia, kostiumy dopięły wszystko na ostatni guzik. Wyszło wspaniale.

No, to teraz jak jeszcze napiszę, że końcówka mistrzowska, pójdziecie do kina?
Polecam!



Habemus papam - mamy papieża
reż. Nanni Moretti, 2011

Moja ocena: 8 /10

2 komentarze: